środa, 31 października 2018

23. Szczerze

M – Mama
A – Augustyn


Czasami ustalenie winnego jest bardzo proste.
A czasami nie.

            Dzieci wiedzą pewne rzeczy. Nie zawsze potrafią je nazwać, ale to nie znaczy, że nie wiedzą. Mały Augustyn nic nie wiedział o psychiatrii. Ale wiedział sporo. Wiedział, że jego Mama nie jest jak inne mamy. Wiedział, że jest chora. Nie znał nazwy tej choroby. Ale znał jej objawy.


Wiedział, że jego Mama nie wychodzi z domu. Jego Mama nie pozwala, żeby do tego domu ktokolwiek przychodził. Oprócz Faustynki – Faustynka jest dobrą dziewczynką. Inni ludzie są różni. Lepiej ich nie wpuszczać. Jego Mama nie ma znajomych.

Jego Mama nie śpi w nocy. Jego Mama śpi w dzień. Przygotowuje posiłki dla Augustyna. Starannie układa wszystkie ubrania i odkurza wszystkie przedmioty. Godzinami. Poza tymi aktywnościami, których nigdy nie pomija, przesypia większość dnia.

Często też się modli. Zwykle w nocy. Modli się i płacze. 
Ale czasami przez długi czas nie chodzi do kościoła. Nie wychodzi z domu.

Poza domem są Źli Ludzie.

- [M] Ciasta…?

- [A] Dalej pieczesz…? To znaczy… Augustyn mówił, że robi pani doskonałe ciasto czekoladowe.

- [M] Tak… zawsze lubił czekoladowe. Wszyscy inni mówią, że najlepiej wychodzi mi „Malinowa Chmurka”. Ale Augustyn zawsze prosił o brownie.

- [A] Inni?... to znaczy… Augustyn mówił, że nigdy nie była pani zbyt towarzyska.

- [M] To się zmieniło, odkąd podjęłam leczenie. Proszę!...


Mały Augustyn uwielbiał brownie swojej Mamy.

Ale w tej chwili potrafiłem tylko się w nie gapić.

- [A] Leczenie…? To znaczy…

A więc to prawda.
Była chora. 
Cały czas była chora.

- [M] Gdy się wyprowadzałeś, stwierdziłeś, że jestem popieprzoną wariatką. Miałeś rację, synku… Gdzieś w środku wiedziałam, że nigdy nie zastąpię ci ani ojca, ani przyjaciół. Oskarżałam o to siebie samą. Zresztą nie tylko o to… Byłeś naprawdę cudownym dzieckiem. Takim grzecznym, takim mądrym! A ja nie potrafiłam zapewnić ci tego, co jest potrzebne młodym chłopcom. Cieszyłam się, że tyle czasu spędzasz w domu, że tak dużo czytasz – odchodziłam od zmysłów, gdy wychodziłeś gdzieś na dłużej… gdy miałeś pójść do sklepu po bułki. Jednocześnie byłam zła na siebie. Wiedziałam, że nie mam prawa trzymać cię w tym domu, że powinieneś wychodzić z kolegami… martwiłam się, czy kiedykolwiek znajdziesz sobie żonę, czy założysz rodzinę. Wiedziałam, że jeśli to się nie stanie, ja będę tego jedynym powodem. Gdy się wyprowadziłeś, zrozumiałam, że zniszczyłam ci życie… Potem zostałam sama w tym, jak byłeś uprzejmy zauważyć, grobowcu. Sama z tymi wszystkimi myślami… Bałam się tych myśli, synku.

Czego bałem się przez te wszystkie lata? Właśnie tego. Nie tego, że Mama nie będzie chciała mnie znać. Nie tego, że nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Nawet nie tego, że gdy przyjadę, jej już nie będzie. Właśnie tego się bałem, że ona wciąż tutaj będzie. Rozpozna mnie. Przyniesie ciasto i będzie chciała rozmawiać. Szczerze rozmawiać. Nie zapyta o to, czy w mieście też wciąż nie ma śniegu, ani nawet o to, jakim skurwysynem trzeba być, żeby przez osiem lat ani razu nie zadzwonić do własnej matki. Po prostu usiądzie i będzie chciała rozmawiać. A ja przez te wszystkie lata bardzo nie chciałem rozmawiać. 

Chciałem po prostu pić kawę. Obserwować świat. Mieć książki. Mieć dziewczynę. 

Nie rozmawiać. 

Zresztą, o czym miałbym z kimkolwiek rozmawiać? O tym, jakim to jestem biednym chłopcem z rozbitej rodziny? O tym, że gdybym nie zaczął uciekać w książki, musiałbym stale myśleć o tym, co dzieje się z moją matką w domu? Albo o tym, że każdy w szkole ma swoje towarzystwo, tylko ja do nikogo nie pasuję? Tylko ja nie mam normalnych ubrań, tylko ja nie gram w normalne gry, tylko ja nie miałbym z kim pójść na wagary? Albo może o tym, że Pan Bóg mnie nie lubi, bo przecież Pan Bóg lubi tylko dzieci z normalnych domów, takich z Tatą, Mamą, Siostrą, Bratem, Drzewem, Kominem i Psem Rasy Golden Retriver?

Każdy musi mieć jakąś strategię przetrwania w tym świecie. Była u nas w klasie jedna dziewczynka, która ciągle płakała i wszystko wszystkim mówiła. Jak było jej przykro z powodu czwórki z matematyki, mówiła o tym. Jak spodobała się jej płyta najbardziej żałosnego zespołu wszechczasów, mówiła o tym. Pół szkoły się z niej wyśmiewało, w związku z czym jej rodzice bez przerwy byli w szkole. Nauczyciele tłumaczyli jej rodzicom, że to obciach dla dziecka, jak rodzice przychodzą do szkoły, że dzieci powinny same rozwiązywać swoje sprawy, że wieczne trzymanie córki pod kloszem nic nie da.

Ja szybko doszedłem do wniosku, że strategia mówienia wszystkiego wszystkim jest bez sensu. Oczekiwanie od ludzi zrozumienia i wsparcia jest bez sensu. Udzielanie poparcia innym, angażowanie się w ich sprawy jest bez sensu. Cała sztuka polega na tym, żeby być samowystarczalnym. Niczego od nikogo nie oczekiwać. Broń Boże! – nigdy się nie angażować!

Ludzie mówią, że chcą szczerości. W takim razie, bądźmy szczerzy. W tym świecie każdy oczekuje, że będziesz trzymał swoje problemy z daleka. To zrozumiałe – sami są zmęczeni, nie mają więc ochoty brać na siebie czyichś problemów. W końcu muszą kiedyś zrobić zakupy – a autobusy ostatnio tak strasznie się spóźniają! Naprawdę, szczerze, nie mam do nikogo pretensji. Każdy ma pracę, której nie można zawalić. Każdy ma jakąś osobę, której nie można pozwolić czekać. Każdy ma jakąś kawę, której już nie wypije, jeśli nie wypije jej w tej chwili. Każdy ma jakieś przeziębienie albo ból brzucha, które sprawiają, że ten moment naprawdę nie jest dobrym momentem. A już z pewnością nikt nie jest Panem Bogiem, wiecznie gotowym na słuchanie skarg i zażaleń.

Może to i prawda, że zaburzenia psychiczne, problemy z wchodzeniem w związki i aborcja to Ważne Sprawy. Ale nie każdy Samarytanin jest w posiadaniu osła, oliwy i pieniędzy na nocleg w hotelu. Większość Samarytan jest w takiej sytuacji, że chwila nieuwagi i sam potrzebujesz Samarytanina. Najlepsza strategia to postawa niezależnego obserwatora. Pana z Telewizji, który zbiera fakty, ale nigdy sam nie uczestniczy w wydarzeniach. Pić kawę. Mieć książki. Nie rozmawiać.

Nie liczyłem na to, że Mama uwierzy w istnienie Filipa Szustera. Zaskoczyła mnie tamtym spotkaniem na ulicy. To mała miejscowość, ale nawet w małej miejscowości spotkanie konkretnej osoby w konkretnym miejscu bez wcześniejszego umawiania się graniczy z cudem.

Co miałem powiedzieć?

„Cześć, Mamo, jak tam? Gadałaś już z Kazkiem w sprawie choinki?”

„Tak, to ja. Wiem, nie dzwoniłem – tyle pracy! Nawet o wolną Wigilię trzeba walczyć.”

„Mamo! Wiesz, że z Twoim kręgosłupem nie powinnaś nic nosić. Mogłaś na mnie zaczekać!”

No właśnie.

- [A] Wiesz, ja… z tym Filipem Szusterem to nie chodziło o to, że chciałem cię oszukać, naprawdę. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. W ogóle nie wiem, po co przyjechałem… nie wiem. Poza tym, to prawda, co mówiłem… nie o tym, że jesteś wariatką – ja wcale tak nie myślę, ani wcale tak nie myślałem…- to, co mówiłem jako Filip. To prawda. Obroniłem pracę magisterską. W pierwszym terminie, z wyróżnieniem. Z socjologii. A gdzieś po drodze zrobiłem też licencjat z dziennikarstwa. Nie studiuję ekonomii – pracuję u ojca w redakcji.

- [M] To wspaniale!...

- [A] A jeśli chodzi o dziewczyny – tak, przez ostatnie dwa lata mieszkałem z dziewczyną. Konkretnie, ona mieszkała u mnie. Koleżanka ze studiów. Zerwała ze mną, kiedy powiedziałem, że nie chcę się żenić ani mieć dzieci.

- [M] To takie przykre… Synku, dzieci są darem! Wiem, że przeze mnie i przez tatę nie miałeś dobrego dzieciństwa. Ale przecież nie musisz powtarzać naszych błędów, jesteś młody, możesz mieć jeszcze szczęśliwą rodzinę!

- [A] Może… A wiesz, to też prawda, z tą pobożną studentką psychologii i z tą samotną matką. To jedna i ta sama osoba. Pamiętasz Faustynkę?

- [M] Faustynka? Tak, pamiętam! Przychodziła do nas. Cudowne dziecko!

- [A] Spotkaliśmy się jakiś czas temu, w pociągu.

- [ M] Naprawdę?!

- [A] Tak! Ma siedmioletnią córeczkę i chce zostać psychoterapeutką.

- [M] Jesteście razem? Przepraszam, jeśli jestem wścibska…

- [A] Nie… nie wiem, czy kiedyś będziemy.

- [M] Ale chciałbyś?...

- [A] Może… Wiesz, ostatnio trochę się to skomplikowało.

- [M] Tak już czasem jest.

- [A] Wiesz… przepraszam za to, co wtedy powiedziałem. Wtedy, gdy… odszedłem. Naprawdę nie myślę ani nigdy nie myślałem w ten sposób. Po prostu miałem dość swojego dotychczasowego życia. Chciałem zacząć na nowo.

- [M] Nie, synku… to, co wtedy powiedziałeś, było szczerą prawdą. A za prawdę nie powinno się przepraszać. Ja też miałam już dość życia… i bałam się tych myśli. Dopiero ksiądz wyjaśnił mi, że te myśli to nie jest grzech. Powiedział, że może jeszcze być lepiej, że mogę iść na terapię… że to nie wstyd. Nie widziałam już w tym sensu… odkąd się wyprowadziłeś, nie miałam dla kogo żyć. Ale ksiądz to ksiądz. Nie wiedziałam, czy to tak wolno nie posłuchać księdza w takiej sprawie… okazało się, że na tę samą terapię chodzi pani Jola.

- [A] Ta pani Jola, która mieszka przy domu ludowym? Pamiętam, że jej facet strasznie pił.

- [M] Tak… rozpił się już całkiem, a ona została z dziećmi. Jola jest wspaniałą osobą. Zaprosiła mnie do Róży Różańcowej, wciągnęła mnie w organizację nabożeństw fatimskich w naszej parafii. Na początku nie chciałam do niczego należeć, ale dużo rozmawiałyśmy w drodze na terapię o naszych mężach i potem było mi tak głupio odmówić... Potem Jola powiedziała wszystkim babom, że umiem piec. Najpierw dałam się namówić na tort urodzinowy dla wnuczki pani Krysi… teraz praktycznie nic nie robię, tylko piekę i piekę dla całej wsi!...

To chyba dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz