Pan Heretyk mógł sobie pogratulować.
Napisał artykuł i udało mu się wkurzyć obie strony.
Strona lewacka, reprezentowana przez ojca Pana Heretyka, poczuła się dotknięta twierdzeniem Pana Heretyka, że człowiek nie może nie być człowiekiem. Może być dzieckiem lub dorosłym. Kobietą lub mężczyzną. Może być bardziej lub mniej podobny do innych w tym samym wieku i tej samej płci pod względem fizycznym lub intelektualnym.
Ale jeśli jest człowiekiem, to jest człowiekiem.
Człowiekiem, a nie ludzką komórką.
Człowiekiem, a nie produktem zapłodnienia.
Człowiekiem, a nie materiałem biologicznym do badań.
Pan Heretyk był przekonany, że jest to sprawa oczywista. Przynajmniej od czasu, gdy ludzkości udało się zrozumieć proces zapłodnienia. Od czasów prehistorycznych wiemy, że do powstania nowego człowieka potrzeba kontaktu fizycznego dorosłego mężczyzny z dorosłą kobietą, jednak sam proces zapłodnienia długo pozostawał dla nas zagadką. Popularna teoria głosiła, że dziecko powstaje na tej samej zasadzie, na jakiej roślinka powstaje z nasionka czy pestki. Męska sperma miała być nasionkiem, natomiast ciało kobiety pełniło rolę ziemi. W tej sytuacji pytanie o to, kiedy tak naprawdę zaczyna się życie człowieka, było nawet dość zasadne. Kiedy można powiedzieć, że pestka nie jest już pestką drzewa X, ale nowym drzewem Y?
Naukowcy tamtych czasów tłumaczyli, że na samym początku nasienie jest tylko nieożywionym materiałem. W odpowiednich warunkach materiał ten ulega przemianie - przybiera formę małego zwierzęcia (na przykład u psów czy bydła) lub małego człowieka (u ludzi). Gdy materiał jest już wystarczająco ukształtowany, nowy organizm otrzymuje duszę. Jeśli chodzi o duszę, to mamy dwie teorie. Kreacjoniści twierdzą, że Bóg zsyła ją bezpośrednio do ukształtowanego, ale jeszcze nieożywionego ciałka w brzuchu mamy. Znowu traducjaniści uważają, że tak jak ciało dziecka powstaje z męskiego nasienia, tak też dusza dziecka powstaje z jakiejś części duszy ojca, która w jakiś sposób przeszła do brzucha mamy wraz z nasieniem (teoria dość mętna, ale nawet sensowna w kontekście dogmatu o grzechu pierworodnym). Tak czy inaczej, wraz z duszą nowy organizm otrzymuje życie, to znaczy zaczyna się poruszać, a tym samym staje się odrębnym bytem.
Mówiąc krótko - kiedy mama poczuje, że "produkt zapłodnienia" zaczął się poruszać, wtedy może mieć pewność, że proces powstawania nowego człowieka w niej zakończył się pomyślnie. Nieożywiony twór w jej brzuchu przyjął już kształt ludzki i właśnie przestał być nieożywiony.
Nauka poszła do przodu. Dziś wiemy, że starożytne bajki o ziarenku w doniczce to poziom bociana i kapusty. Nowy organizm nie powstaje z męskiego nasienia, tylko z połączenia męskiej i żeńskiej gamety. Połączenie to nazywamy zapłodnieniem. Zapłodnienie jest to proces dość skomplikowany, trwający wiele godzin. W wyniku tego procesu powstaje zygota.
Zygota jest to istota żywa na najwcześniejszym, najbardziej prymitywnym etapie rozwoju.
Zygota nie jest częścią ojca.
Zygota nie jest częścią matki.
Zygota nie jest nieożywionym materiałem, który można wykorzystać do zabawy jak plastelinę.
Zygota jest nową istotą żywą.
Czy zygota posiada duszę? Zagadnienie to jest z pewnością szalenie ciekawe dla osób zajmujących się duszami, to jest dla filozofów i teologów. Ginekolog, weterynarz, biolog czy genetyk także może być tym tematem zainteresowany, jeśli jest jednocześnie filozofem lub teologiem. Tak czy inaczej, nie wydaje się, żeby wiedza teologiczna czy filozoficzna była koniecznie potrzebna do pracy z organizmami na najwcześniejszych stadiach rozwojowych. Ginekolog nie musi wiedzieć, czy dusza embrionu, którego właśnie planuje wylać do kanalizacji albo zamrozić, ulegnie zniszczeniu wraz z ciałem, zjednoczy się z Brahmanem czy też zostanie radośnie powitana przez Szymona Piotra.
Powinien jednak wiedzieć, czy na jego szalce znajduje się bakteria, komórka skóry, czy człowiek.
Tata Heretyka uważał, że sprawa wcale nie jest taka oczywista. Twierdził, że profesjonalny dziennikarz nie powinien wypowiadać się na tematy światopoglądowe. Wydawał się nie rozumieć, że kryteria przynależności do gatunku homo sapiens nie są zależne od preferencji politycznych czytelników jego czasopisma.
W ten sposób mojemu artykułowi udało się wkurzyć lewą stronę.
Czy to znaczy, że strona prawa przywitała ten tekst oklaskami?
Ależ skąd!
Prawa strona, reprezentowana przez Tinę, uznała mój tekst za obrzydliwy i manipulatorski. Fajnie, że na początku przypomniałem czytelnikom o człowieczeństwie embrionu. Najgorzej, że nie uznałem tego człowieczeństwa za dar - a raczej za przekleństwo.
Stwierdziłem, że pro-liferzy mają rację, gdy twierdzą, że ludzie w pełni rozwinięci powinni solidaryzować się z ludźmi rozwijającymi się. Ośmieliłem się również zauważyć, że życie człowieka - od zarodka do staruszka - to sama nędza i marność nad marnościami.
Aborterzy pytają, czy życie płodów z anencefalią (bezmózgowiem) jest warte przeżycia. Moim zdaniem, problem jest źle postawiony. Pierwsze, co trzeba ustalić, to czy życie ludzkie w ogóle jest warte przeżycia. Moim zdaniem, konsekwentny zwolennik aborcjonizmu powinien być równocześnie antynatalistą. Antynataliści to skrajny odłam pesymistów. Ich zdaniem, sam fakt pojawienia się nowej istoty czującej - zwierzęcia lub człowieka - na świecie po grzechu pierworodnym to dodatkowe i całkowicie niepotrzebne cierpienie. Sprowadzić kogoś na ten świat to tyle, co tego kogoś skrzywdzić. Oczywiście, nie oznacza to, że teraz powinniśmy likwidować te istoty czujące - zwierzęta i ludzi - którzy mieli pecha zaistnieć. Paradoks polega na tym, że zlikwidowanie istoty czującej to żadne zadośćuczynienie. Byłaby to po prostu jeszcze jedna krzywda i niesprawiedliwość, jakiej nasz pechowiec doświadczy na tym pechowym świecie. Moralność zabrania dokładania krzywd i niesprawiedliwości innym istotom czującym - tym, którzy jadą z nami na tym samym popsutym wózku. Zdaniem antynatalistów, powinniśmy unikać sprowadzania na ten świat kolejnych pechowców oraz dobijania tych, którzy już istnieją.
- [T] Chłopie, to jest totalny bezsens! Masz tam w ustawieniach opcję "logiczne myślenie"? Krzywda jest wtedy i tylko wtedy, gdy ktoś ma się gorzej, niż mógłby się mieć. Mały kotek czy mały człowiek, który właśnie został poczęty, nie mógłby być ani w lepszej, ani w gorszej sytuacji, niż jest teraz. Mógłby nie zaistnieć, ale nie mógłby być w innym stanie, niż jest teraz. Żeby zostać skrzywdzonym, trzeba najpierw zaistnieć, a potem doświadczyć czegoś złego. Zarodek, który już istnieje, może zostać skrzywdzony, na przykład przez alkohol albo tabletkę wczesnoporonną. Toksyczna substancja może sprawić, że będzie się rozwijał gorzej, niż mógłby się rozwijać. Ta substancja ma negatywny wpływ na dziecko. Wyjaśnij mi, jak coś może mieć negatywny wpływ na kogoś, kto jeszcze nie zaistniał?
- [A] Właśnie w tym rzecz. Nie można skrzywdzić kogoś, kogo jeszcze nie ma. Co do tych, którzy już są, to wiemy z doświadczenia, że bez przerwy spotykają ich rzeczy, które mają na nich zły wpływ. Dotyczy to każdego, nawet zarodka na najwcześniejszym etapie rozwoju. Już na etapie pierwszych podziałów komórkowych może nas spotykać szereg nieszczęść, prowadzących do obumarcia lub nieodwracalnych szkód. Nic złego się nie stanie, jeśli do poczęcia nie dojdzie. Wypijemy kawkę i nie było sprawy. Jeśli natomiast doprowadzimy do zaistnienia nowego człowieka, to ściągniemy na siebie olbrzymią odpowiedzialność. Zapewnienie tej nowej istotce jedzenia i bezpieczeństwa przez kolejne dwadzieścia lat będzie jednym z łatwiejszych zadań, przed jakimi zostaniemy postawieni. Jej życie znajdzie się całkowicie w naszych rękach - w rękach istot tak nędznych, że ledwo ogarniających własną egzystencję. Nie mówiąc już o tym, że jeśli uda się jej przejść w miarę szczęśliwie przez wszystkie stadia rozwojowe, wyrośnie z niej coś podobnego do nas - "ludzi słabych i żyjących krótko, zbyt lichych by pojąć sprawiedliwość i prawa".
- [T] Jak słucham takich bzdur, to zaczynam rozumieć, o co chodziło twórcom Świętej Inkwizycji. Wykorzystywanie Pisma przez popieprzonych filozofów, takich jak ty, to szczyt bezczelności!
- [A] W moim zawodzie bezczelność to podstawa. W każdym razie, jedno nie ulega wątpliwości. Nikt nie ma obowiązku powoływania kogokolwiek do istnienia, jednak ci, którzy się na coś takiego decydują, stąpają po cienkim lodzie. Czasem tak cienkim, że w sumie zaczynają tonąć, zanim jeszcze staną porządnie na tafli. Jeśli popatrzymy na to w ten sposób, szybko dojdziemy do wniosku, że tworzenie kolejnych zygot, to jest kolejnych osób, nie jest koniecznie najlepszym pomysłem.
- [T] Wiesz co? Właśnie doszłam do wniosku, że niekoniecznie najlepszym pomysłem jest rozpoczynanie rozmowy z niektórymi ludźmi. Na przykład z tobą.
Gratulacje.
Tak się wkurza obie strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz