wtorek, 22 sierpnia 2017

12. Not One But Two

[A] Augustyn
[T] Tina
[G] Gracja 

- [T] Jedziemy tam, gdzie myślę, że jedziemy?
- [G] Gdzie to jest tam, gdzie mama myśli, że jedziemy? 

Przyjaciółka Pana Heretyka nie mogła się z nim umówić na pierwszego listopada. Pierwszego listopada zawsze jeździła z córką i teściami (jak ich nazywała) na grób Alana. Odbywała taką podróż w każdy trzeci weekend miesiąca, a ponadto w dniu Wszystkich Świętych. Sześć godzin samochodem.

Mała Tina wychowywała się u dziadków. Najgorszych mugoli pod słońcem. Gdy miała jedenaście lat, najgorsi mugole postanowili przeprowadzić się na drugi koniec kraju i zabrać ją ze sobą. Z jej starego domu do nowego było siedem godzin samochodem.

W piątym roku po przeprowadzce poznała Alana. Chłopak zostawił swoich rodziców zaraz po osiągnięciu pełnoletności. Przez jakiś czas szukał swojego miejsca, aż w końcu trafił do rodzinnej miejscowości swojej matki. W miejscowości tej był cmentarz, na którym spoczywało wielu jego krewnych. Miał tutaj jednego wujka. Całkiem żywego wujka. Z domem, żoną i dwiema córkami. Alan zawsze miał dobry kontakt ze swoim wujkiem. Wujek był na tyle rockowy, by zrozumieć jego zbuntowane serce, ale też na tyle ogarnięty, by wyciągnąć go z kłopotów w razie potrzeby. Bez problemu zgodził się zatrudnić ulubionego siostrzeńca w swoim sklepie z muzycznymi gadżetami. To właśnie rockowy wujek zawiadomił rodziców chłopaka o jego śmierci. Na niego również spadł obowiązek dbania o jego grób, gdy zdecydowano, że przewożenie ciała bliżej miejsca zamieszkania mamy i taty nie ma sensu. Przecież mieli już na tym cmentarzu wielu krewnych. Rockowy wujek z radością przyjmował weekendowe wizyty swojej siostry, jej męża, wnuczki i synowej.

Z domu rodziców Alana do domu rockowego wujka było sześć godzin samochodem. 

- [A] Tak. Dokładnie tam jedziemy.
- [T] Myślałam, że już nie utrzymujesz kontaktów ze swoją matką.
- [A] Bo nie utrzymuję.
- [T] Po co w takim razie tam jedziemy?
- [G] Gdzie to jest tam, gdzie jedziemy?
- [A] Jaki mamy dzisiaj dzień?
- [G] Zaduszki.
- [A] A gdzie się jeździ w Zaduszki?
Pytanie retoryczne.

Przed przeprowadzką na drugi koniec kraju Tina mieszkała w pewnej małej mieścinie, oddalonej zaledwie godzinę jazdy samochodem od najbliższego wielkiego miasta. W tej samej wsi wychowywał się mały Augustyn. Zanim mały Augustyn zaistniał jako zapłodniona komórka jajowa, jego tata zdecydował, że zainwestuje w dom. Nie żadne tam mieszkanie w hałaśliwym centrum, ale najprawdziwszy dom, dom otoczony lasem, na samym końcu wiejskiej (i tak stromej, że prawie górskiej) drogi. Dom piętrowy, bez smogu, bez świateł ulicznych, bez sąsiadów. Najprawdziwszy dom. Jak już zakładać rodzinę, to zakładać.

Wiadomo, że w Zaduszki odwiedza się grobowce.

Tata małego Augustyna nie martwił się tym, jak będzie wyglądała codzienna droga do szkoły jego przyszłych dzieci. W tamtym czasie w tamtej okolicy autobus jeździł raz na dwie godziny. Z domu, w który zainwestował tata małego Augustyna, do najbliższego przystanku szło się  dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut wiejską, prawie górską drogą. Zimą na dojście trzeba było sobie policzyć pół godziny. Tata małego Augustyna wcale się tym nie martwił. Miał przecież samochód. Dzieci można będzie dowozić samochodem. Jego dzieci nigdy nie będą musiały martwić się autobusem. Zresztą, przecież nie będą chodzić do jakiejś byle budy na jakimś zadupiu. Jego dzieci będą jeździły codziennie z ojcem do najbliższego wielkiego miasta. On do pracy, one do porządnej szkoły. 

Godzina jazdy samochodem. 

- [T] Ale... kurcze, nawet nie wiem, jak o to zapytać.
- [A] Wprawdzie zdania pytające nie są zdaniami w sensie logiki, ale z punktu widzenia pragmatyki to całkiem dopuszczalna i wygodna forma komunikacji.
- [T] Twoja mama... ona wciąż żyje, prawda?

Tego najbardziej się obawiał.
Pan Heretyk od lat nie miał żadnych wieści od swojej matki. Nie wiedział nawet, czy ojciec przesłał jej jakiekolwiek pieniądze od czasu, gdy syn dołączył do niego w wielkim mieście. Od swojej ucieczki nie był w tej mieścinie ani razu. Skąd miał wiedzieć, jakie nowy groby pojawiły się w tym czasie na lokalnym cmentarzu?

Grób, który go interesował, znajdował się w jednej ze środkowych alejek, tuż przy ogrodzeniu z lewej strony od bramy wejściowej. Grób ten liczył sobie już osiemnaście lat. Był zadbany, ale bardzo skromny. Żadnych marmurów, pomników, tabliczek. Kilka desek, krzyż i jakieś roślinki. To wszystko.

- [T] Kim... kim było to dziecko?

Przyjaciółka Heretyka dobrze pamiętała, co znajdowało się w tej części cmentarza. Była to strefa specjalna. Strefa dla dzieci. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak mały ogródek, z grządkami kwiatowymi i jakimiś skrzyneczkami. Prawdziwy grób powinien mieć odpowiednie wymiary. Grób wielkości pudła na owoce z supermarketu to jak nie grób.

Przyjaciółka Heretyka wyglądała na zdziwioną, gdy ten skręcił w alejkę dziecięcą i tam się zatrzymał. Pamiętała, co znajdowało się w tej części cmentarza, ale nie pamiętała pogrzebu żadnego dziecka z tej wsi, które byłoby w jakikolwiek sposób związane z Panem Heretykiem albo z nią samą. Pamiętała jedną szczególnie przerażającą historię, która zdarzyła się w jednej z tutejszych rodzin. W tej rodzinie były dwie dziewczynki, czteroletnia i dwuletnia. Któregoś wieczoru czterolatka wpadła na pomysł, że wykąpie swoją siostrę, jak mama. Wiedziała, że trzeba odkręcić kurek z wodą, a następnie poczekać, aż wanna będzie pełna. Zapomniała tylko o jednym - o sprawdzeniu temperatury. Dwulatka od razu trafiła do szpitala, ale oparzenia były zbyt rozległe. Przyjaciółka Heretyka znała tę historię. Starsza z sióstr chodziła z nimi do tej samej szkoły, dwie klasy wyżej. Wiedziała, że gdyby nie tamten wypadek, liczba dziewczynek w ich grupie byłaby parzysta. W dzieciństwie często wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby tamta kąpiel nigdy się nie wydarzyła. Liczba dziewczynek byłaby parzysta i nie musiałaby zostawać bez pary na wycieczkach i na lekcjach gimnastyki. Zastanawiała się, czy w takiej sytuacji siedziałaby w ławce z tamtą dziewczynką, której nie było. Może jej przyjaźń z małym Augustynem okazałaby się na tyle silna, że mimo wszystko wybrałaby wspólną ławkę z chłopcem?

Każdy znał tę historię. Tina wiedziała jednak, że młodszą z sióstr pochowano w grobie rodzinnym, a nie w alejce dzieci. Heretykowi musiało więc chodzić o inne dziecko. A żadnego innego dziecka nie mogła sobie przypomnieć. 

-  [A] To był mój brat.
- [G] Miałeś brata?
- [A] Tak. Przez dziewięć miesięcy i pięć tygodni. Gdy został poczęty, miałem pięć lat. Kiedy zmarł, miałem już sześć lat. 
- [T] Nigdy mi o tym nie mówiłeś. To było w tym samym czasie, kiedy twój tata od was odszedł?
- [A] Dokładnie tak. 
- [T] Jego odejście... miało coś wspólnego ze śmiercią twojego brata?
- [A] Oficjalna wersja zawsze była taka, że odszedł, bo matka zaczęła świrować. Rozumiesz, że niby taki oświecony racjonalista, co to już nie chciał dłużej żyć ze zwariowaną dewotką. Tomek urodził się zdrowy, zmarł podczas snu z niewiadomych przyczyn. Chora dewotka nie mogła pogodzić się ze śmiercią synka, a oświecony racjonalista nie mógł znieść chorej dewotki. No to odszedł. Oto oficjalna wersja. 
- [T] Jaka jest... wersja nieoficjalna?
- [A] A taka, że Tomek urodził się z wadą genetyczną.
- [G] Twój brat miał na imię Tomek?
- [A] Tak. Mój brat miał na imię Tomek. W czasie ciąży lekarz zalecił mojej mamie dodatkowe badania. Podczas standardowych badań wyszło mu, że z dzieciakiem jest coś nie tak. Podejrzewał, że chłopak może mieć gdzieś dodatkowe chromosomy albo inne niespodzianki. No to zlecił dodatkowe. Mama uznała, że żadnych dodatkowych robić nie będzie. Nie chciała się denerwować na zapas. Wolała nie mówić o tym z nikim. Nawet ojcu wolała nie mówić zbyt wiele. Starała się chyba przekonać samą siebie, że to fałszywy alarm.  Przecież ja urodziłem się zdrowy. Czyli drugie dziecko też na pewno będzie zdrowe. 
- [G] Ale nie było zdrowe?
- [A] Nie. Miało trisomię. Tylko wiesz. Nie taką trisomię, z którą się żyje. Zresztą, taka to jest chyba tylko jedna - trisomia 21 chromosomu, czyli zespół Downa. Inne trisomie to są takie, że z nimi raczej nie można żyć. Z takich innych trisomii, to najbardziej znane są dwie - trisomia 18, czyli zespół Edwardsa, oraz trisomia 13, czyli zespół Pataua. Tomek miał właśnie zespół Pataua.

Za dużo tego, prawda?

Czytelnik z pewnością stwierdzi w tym momencie, że tego już za dużo. Najpierw jakieś historie z maluchami, które wpadły do wanny z prawie wrzącą wodą, a teraz zespół Pataua. Przecież tylko jedno na dziesięć tysięcy żywo urodzonych dzieci ma taki zespół! Poparzenia i wypadki jeszcze można znieść. Tak już bywa z maluchami. Ale dodatkowy chromosom przy trzynastej parze chromosomów? To już za dużo.

Tata nie był przygotowany na coś takiego. Miał mamie za złe, że nie zrobiła tych wszystkich testów. Uważał, że to jej wina. Czy namawiałby ją do pozbycia się Tomka przed porodem? Nie wiadomo. W każdym razie, miał do niej żal. Czekał na zdrowego synka, a tu nagle lekarz go informuje, że żadnego zdrowego synka nie ma. Zamiast tego, proszę, taki krasnoludek. W sumie nie był brzydki. Był na swój sposób słodziutki. Ze swoją zajęczą wargą i szerokim noskiem przypominał trochę zawodnika sumo. Nie brakowało mu żadnej kończyny, tylko w lewej rączce miał dodatkowy paluszek. Posiadał także dwoje uszu i dwoje oczu, choć prawdopodobnie był głuchoniewidomy. W każdym razie, problem nie leżał w estetyce. Problemem było serce. Problemem były nerki. Problemem było to, że Tomek nie umiał ssać. Oddychać też nie bardzo.

Większość ludzi myśli, że takie krasnoludki po prostu nie rodzą się żywe. Pan Heretyk dowiedział się z internetu, że niektóre dzieci z trisomiami różnego rodzaju, nie tylko te z zespołem Downa, dają radę i dożywają nawet dorosłości. Takie bardzo rzadkie przypadki zdarzają się częściej, niż się wydaje. Ale i tak są to bardzo rzadkie przypadki. Tomek akurat żył dziewięć miesięcy w brzuchu mamy i pięć tygodni na oddziale noworodkowym. Jak na chłopca z trisomią 13, nie tak źle. Pan Heretyk dowiedział się z internetu, że chłopcy z takimi wadami mają o wiele mniejsze szanse na przeżycie okresu ciąży i porodu niż dziewczynki o podobnym kariotypie.

Jako sześciolatek stworzyłem sobie taką teorię, że tata odszedł, bo nie chciał patrzeć, jak mama tylko płacze i płacze. Dzisiaj skłaniam się bardziej ku innej teorii. Po prostu bał się, że kolejne dzieci też będą upośledzone. Postanowił zacząć życie od nowa. Życie, w którym miałby gwarantowany brak potomstwa. Nie zrozumcie mnie źle. Kobiety, związki, życie seksualne - to tak, jak najbardziej. Tylko bez potomstwa. Żadnych pryszczatych kościotrupów, typu ja. Żadnych krasnoludków, typu Tomek. Ogólnie - żadnych synów. Oczywiście, oznaczało to rezygnację z marzenia o prawdziwym domu w środku lasu, o rozmowach i żartach z dziećmi podczas codziennych dojazdów do wielkiego miasta czy o wieczornych herbatkach z żoną.

Ale przecież nie można mieć wszystkiego.