„Najmądrzejszą rzeczą na
świecie jest krzyczeć, zanim się zostanie rannym. Nie ma po co krzyczeć, będąc
już rannym – zwłaszcza śmiertelnie. ”
/Gilbert Keith Chesterton, Eugenika i
inne zło/
Moi Drodzy! Wczoraj
mówiliśmy o specjalistach od śmierci. Dzisiaj przyjrzymy się, co Jezus robi z
umarłymi, w sensie jak Jezus wskrzesza. Nie wiem, czy wiecie, ile wskrzeszeń
jest w Ewangeliach opisanych. Zasadniczo, są to trzy wskrzeszenia. Ojcowie
Kościoła wskazują na to, że te wskrzeszenia dotyczą każdego etapu śmierci, na
jakim może znajdować się człowiek. W sensie, dla Jezusa nie ma takiego łóżka, z
którego nie mógłby cię ściągnąć, ani takiego grobu, z jakiego nie mógłby cię
wyciągnąć.
Pierwsze wskrzeszenie to
dwunastoletnia dziewczynka. Tylko kwadrans od śmierci. Jeszcze żyła, jak Jezusa
do niej wołali. Zakładam, że większość przedstawicieli gatunku Katolik Niedzielny
to właśnie ta kategoria. Tacy tylko częściowo umarli, nie? Niezaawansowani. Czasem
skłamią, czasem przeklną, czasem nie pójdą do kościółka. Ale dobre ludzie, tak
w ogóle. No! Nad takimi płaczą ci Zaawansowani – wiecie, tacy, co mówią nie
„Święconka”, tylko „Triduum”. Nie „Święto Zmarłych”, a „Wszystkich Świętych”.
Nie „Gwiazdka”, a „Okres Narodzenia Pańskiego”. Na pielgrzymkę to nie wiem, jak
mówią. Może „pokuta”? Piszcie w komentarzach! No. Zaawansowani, wiecie, co to
filozofię znają. I teologię, panie, Tomasza z Akwinu! Ojców Kościoła!
Zaawansowani, co to już w ogóle osiągnęli dwudziesty piąty level na Górę Karmel
i czterdziesty szósty na Górę Tabor. Płaczą, że tamci Niezaawansowani to już
umarli. W sensie, że nic nie wiedzą o Jezusie, tylko o Święconce, o Zniczu, o
Choince. Ewentualnie o Czarnej Madonnie. Ale o Jezusie nic! Tacy, co to nawet
koło żadnej Góry nie stali. No i ci Zaawansowani, to płaczą nad takimi. A Jezus
nie płacze. Oni nie umarli – śpią tylko! Dajcie im jeść, w sensie dajcie im
Eucharystię. Nie umarli, trzeba ich obudzić na Eucharystię.
Idziemy dalej! Drugie wskrzeszenie.
Młodzieniec z Nain. Ten to już zupełnie umarły. Już go z miasta wynoszą na
marach. Jezus go łapie u bram, w połowie drogi do grobu. Kto idzie za
młodzieńcem? Moi drodzy. Czy wy wiecie w ogóle, co to była wdowa w tamtych
czasach? To był symbol nędzy. Ale takiej naprawdę nędzy. Kobieta zasadniczo nie
miała nic. Wszystko należało do jej męskiego opiekuna - męża, ojca, brata,
syna. A tu umiera jedyny syn wdowy. Rozumiecie? Ojca nie ma, męża nie ma, syna
nie ma. Ta kobieta już nawet domu nie ma. No tak! Dom jej męża, który zmarł, i
dom jej syna, który zmarł, przepadł kompletnie. Wdowa, jak nie miała już ojca,
do którego mogłaby wrócić, ani syna, który byłby dziedzicem, to już tylko
żebrać mogła.
Kim jest młodzieniec z Nain? To już taki, co to naprawdę
umarł. Taki, wiecie, Wierzący-Niepraktykujący. Zasadniczo dobry człowiek, może
i Papieża szanuje, ale kościół od lat omija. Z tym się nie zgadza, z tamtym się
nie zgadza. Swoimi drogami chodzi. Już poza miastem, ale nie aż tak daleko od
miasta. Jeszcze go nie pogrzebali, ale Kościół – …Kościół jest Matką, to chyba
wiecie? W każdym normalnym języku świata Kościół jest rodzaju żeńskiego. No
tak! Kościół jest kobietą. Kościół-wdowa płacze za duszą w grzechu, za
jedynakiem, który już ma zostać pogrzebany. Może Ty już taką duszą jesteś. Mama
narzeka: „synuś, nawróciłbyś się! Do spowiedzi byś poszedł. Tych horrorów to
byś tyle nie oglądał, to szataństwo jest! A z tą babą twoją to byś ślub wziął –
bo jak to tak bez ślubu, jak wy dziecko ochrzcicie? I mógłbyś nie pić tego
piwska, Wielki Post jest!”. Znacie historię świętego Augustyna? To jest właśnie
historia świętego Augustyna! Matka płacząca za synem.
I co robi Jezus? Jezus widzi. Widzi, a mógłby odejść. Mógłby
przejść obojętnie, niech chłopaka w dół wrzucą. Jezus dotyka mar. Czy wy
wiecie, co to znaczy? Dla każdego Żyda to jest jasne jak słońce. Jezus zaciąga
na siebie naszą nieczystość! Wedle prawa Mojżeszowego, kto się dotknął mar, ten
stawał się nieczysty aż do wieczora. Nie mógł się modlić, wejść do świątyni,
złożyć ofiary, nic. Dopiero jak wieczorem prysznic wziął, to rano był znowu
czysty. Kapłan żaden nie mógł nawet na pogrzeb iść, nawet najbliższej rodziny
nie bardzo, wyjątkowo. No tak! Bo kapłan musiał ofiary składać. Musiał być
czysty. A Jezus, Najwyższy Kapłan? Moi Drodzy, On jest tak czysty, że nasza
nieczystość nie tyka się Go. To On swoim dotykiem oczyszcza nas! Z każdego
grzechu! Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by musiał składać najpierw
ofiarę za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. Nasz Arcykapłan jedną ofiarą
na Krzyżu ogarnął wszystkich, zniósł dawne ofiary nieskuteczne.
Moi drodzy, trzecie wskrzeszenie. Ale ostrzegam, bo to już
normalnie hard core jest. Jak ktoś słabsze nerwy czy coś, to może na etapie
córki Jaira niech zostanie. Poważnie! Mówię wam, nie oglądajcie horrorów! Nie
żeby to grzech był, nie. Żaden tam grzech, od razu uspokajam. Tu chodzi o
higienę mózgu i tyle. Raz z braćmi poszliśmy na horror – na ten, no, z tą dziewczynką
taką z telewizora. Normalnie, jak dorosłym facetem jestem, to przez tydzień tę
dziewczynkę wszędzie widziałem. Dorosły facet! Niektórzy to takie schizy chyba
lubią, nie wiem. Potem tacy do mnie przychodzą i o egzorcyzmy proszą, bo im się
po nocach diabły śnią… No, ale wracamy!
Historia zaczyna się od tego, że Jezus nie przychodzi. Wie,
że Jego przyjaciel jest ciężko chory. Wzywają Go. A On czeka! Wyrusza dopiero,
gdy już wszyscy wiedzą, że Łazarz nie żyje. Jak często masz wrażenie, że im
bardziej wołasz, tym bardziej On nie przychodzi? Że czeka na najgorsze? Jak
często chciałbyś powiedzieć, wykrzyczeć po prostu: „Panie, gdybyś tu był!...”. Mamy
w głowach granice. Przyjmę tyle i tyle. Dopóki ta i ta granica zostanie
nieprzekroczona, jest okej. Do tego momentu jeszcze da się coś zrobić, Bóg może
jeszcze wejść i zadziałać. Ale dalej? Głębiej? Gorzej? Gdzieś w sercu mamy
przekonanie, że jeśli zaraz coś się nie wydarzy, jeśli my coś przegapimy i
czegoś nie zrobimy, to potem będzie już po prostu za późno na Niego. Jak często
wydaje ci się, że On zabiera się do rzeczy nie pięć minut przed północą, ale w
ogóle miesiąc po tym, jak deadline minął!
Łazarz, do którego przychodzi Jezus, nie jest już
świeżakiem, że tak powiem. Oni zdążyli go pochować, on najwyraźniej zdążył się
zaprzyjaźnić z robactwem i zapachem zgnilizny. Myślę, że część z was może
należeć do tej kategorii. Może dotarłeś tu z totalnych odmętów internetów. Może
nawet z takich stron, które są blokowane przez programy kontroli
rodzicielskiej. Nie żaden Katolik Niedzielny. Nie żaden Wierzący-Niepraktykujący.
Po prostu rozkładający się trup. Dziewczynka z telewizorka. Zombie, które samo
nie wie, jak to jest, że jeszcze przy świetle dziennym funkcjonuje. Co Jezus
robi z takimi? Jezus nad Łazarzem zapłakał. Wszyscy potwierdzili – jak On go
kochał! Może zwlekał, ale kochał. Najbardziej wyświechtana prawda, no nie? Bóg
cię kocha! Bóg, który kocha Zombiaków.
Płacze i tyle? Żadną miarą! Na co
komu takie łzy, co są łzami i tyle? Jezus każe odsunąć kamień. Wszyscy, co
znali Łazarza, ostrzegają go. Za późno! On już cuchnie! Pod tym kamieniem
totalnie nic nie ma, tylko smród. Pewnie jakby samego Łazarza zapytać, to by
się z nimi zgodził. Tyle zachodu, jak już się przyzwyczaił! Tak to już jest z
człowiekiem. To jest granica, dalej nie. Tak jest człowiekiem, ale nie z
Bogiem. My się boimy horrorów. On się nie boi! Dla Niego diabeł to mniej niż
pies, z całym szacunkiem dla psów. Jakby Mu taki jeden z drugim chciał się
przyśnić, to by kazał kaganiec założyć i tyle. Zombiaku Kochany! Zapamiętaj,
zapamiętaj dobrze! Myśli moje nie są waszymi, drogi moje nie są waszymi.
Granice wasze nie są moimi. Podstawową granicą dla was jest grób. A co robi
Jezus? Dla Ojców Kościoła to było jasne. Jezus wszedł do grobu Łazarza. Zamiast
Łazarza. Do Twojego grobu, Zombiaku! Zamiast Ciebie, Kochany! Grób Jezusa, czym
się różni od grobu Łazarza, od Twojego grobu? Kamień jest. Chusty są.
A przecież prawdziwie NIE MA GO TU! Wszedł
do Twego grobu zamiast Ciebie, ale Go w nim nie ma! Pytanie tylko, co to
oznacza dla Ciebie? Wpuścisz Go tam w ogóle? Nie martw się sprzątaniem! On wie,
że ta Twoja dziura to do remontu jest. Do rozbiórki! On, najlepszy Architekt
świata, znajdzie Ci lepszą miejscówę.
Tylko wyjdź i wpuść Go!
Panie mój!
Ty wiesz wszystko. Ty wiesz, jak
bardzo wciągają mnie pewne historie – takie, które słudzy Twoi z pewnością
umieściliby na Indeksie, gdyby wcześniej Kościół Twój nie zniósł w ogóle
tradycji zakazywania książek. W jednej z takich historii – Ty, Panie, znasz ją
dobrze, Ty znasz wszystkie historie ludzką ręką zapisane – umiera kot. Serce
grzesznika nie ma przed Tobą tajemnic! Każdy, kto obraża Stwórcę grzechem
morderstwa, zaczyna od mordowania naszych braci mniejszych, zwierząt. Zwykle
kotów. Panie, gdzież moglibyśmy ukryć się przed Tobą? W książce, o której w tej
właśnie chwili przypomniała sobie dusza sługi Twego, ma miejsce jeszcze większy
grzech niż zabójstwo (choć i do zabójstw ostatecznie dochodzi). Bowiem grzechem
cięższym niż grzech zabójstwa, obrzydliwością wymierzoną przeciwko Twej
mądrości i miłości, jest grzech ożywiania tego, co martwe. Przestępstwo zostaje
dokonane najpierw na martwym kocie, by ostatecznie doprowadzić do zbrodni na
martwym dziecięciu.
Grzech ten nie figuruje w rachunkach
sumienia, bo i figurować nie może. Czyż człowiek, słabe stworzenie Twoje, ma
moc przywracania życiodajnego oddechu ciału opuszczonemu przez duszę? Nawet w
historii, o której sługa twój ośmiela się mówić do Ciebie, ani kot, ani też
dziecię nie zostaje przywrócone do życia, lecz jedynie ciała ich zostają oddane
złemu do użytku. Obrzydliwości tej dokonuje ojciec, zrozpaczony i doprowadzony
do szaleństwa. Nie powstrzymują go opowieści starszego pana sąsiada, nie
powstrzymują ostrzeżenia ze strony duszy młodzieńca, którego śmierci był kiedyś
świadkiem. Jeśli
Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. Czyż
człowiek śmiertelny może być Panem Życia? Gdy chłopiec wraca, nie dziecię
wraca, lecz szatan przeklęty, a złości pełny. Stworzenie mówiące, ale nigdy nic
dobrego, a samo złe na ludzi, przebiegłe i śmierć niosące.
Jakże inne jest to wskrzeszenie,
którego Ty dokonujesz, Panie mój! Ty, który wszystko stworzyłeś, gdy
wskrzeszasz, to prawdziwie przywracasz życie umarłym. Zwracasz dusze tym
ciałom, które znały od poczęcia, nie zaś duchom obcym, których nie znają. Miłość
Twoja większa jest niż miłość ojca do syna. Prawdziwie potężniejsza jest niż
śmierć! Ty jesteś prawdziwie Dawcą Życia! Człowiekowi, słabemu stworzeniu Twemu,
czasem wydaje się, że potrafi Życie kontrolować. Nawet stwarzać! Jeśli bowiem
potrafimy zmienić kod genetyczny bliźniaczych embrionów, tak że dzieci stają
się odporne na HIV, któż przeciwko nam? Ty jednak, Panie, nie pozwalasz, byśmy
trwali długo w naszej pysze.
Opowieść ta, tak pełna obrzydliwości
przeciwnych Słowu Twemu, oparta jest przecież na zdarzeniach prawdziwych. Ty
wiesz, Panie, że jesteśmy prochem – Ty wiesz, że nie potrafimy ożywiać ciał,
nawet poprzez zastąpienie duszy rozumnej czy zwierzęcej duchem obcym. Ale to
przecież nie żywych trupów bał się autor tej opowieści, gdy bał się ją wydać!
Nie diabłów ani nie indiańskich czarów się bał, gdy tak się bał, że rękopis
znalazł się w czeluściach najgłębszej szuflady! Lękiem prawdziwym napawały go
wspomnienia. Chaos niedawnej przeprowadzki okazał się niczym wobec
rozpaczającej córki, która straciła kotka, i czymś jeszcze mniej, niż niczym,
wobec synka pędzącego prosto pod koła. Panie, Tyś pełen łaski, pełen
miłosierdzia! Ręce Króla Stephena, w przeciwieństwie do rąk Doktora Creeda, zdołały
złapać dziecko. „What if” is always the key question.
Gage
Creed nigdy nie został pływakiem olimpijskim. Owen King również nim nie został. Pisze książki, razem z ojcem i
starszym bratem. Dzięki Twojej łasce, Panie, jest już dorosłym mężczyzną, a na
jego stronie internetowej nie ma nawet wzmianki o tym, że czterdzieści lat temu
jego rodzice nie mogli spać przez jego zabawę w „uciekanie na drogę”. Żyje –
ale w głowie jego ojca na długo pozostało to jedno pytanie. What if. Co jeśli? A gdyby? Prawdą jest, Panie, że człowiek, słabe stworzenie
Twoje, jest stworzeniem cudownym. Potrafi z paru komórek na laboratoryjnej
szalce stworzyć człowieka! A jednak Król Stephen ma rację. Dzieci umierają. Czasem
i z ust niewierzących można usłyszeć prawdę – a w końcu, Panie, Król Stephen
twierdzi, że wierzy w Ciebie! Twierdzi, że choć nie należy do Kościoła Twego,
to jednak wierzy w Ciebie, a nawet czyta Twoje Słowo! Dzieci umierają. Może i
czasem staramy się ukryć tę prawdę. Zdarza się na przykład, że człowiek
zrozpaczony, wbrew wyraźnym zakazom Twoim, czyni coś, czego nie nakazałeś ani
nie poleciłeś i co nie przyszło Ci nawet na myśl, Panie, Boże mój! Człowiek
taki udaje, że dziecko nigdy nie zaistniało, i zabiera mu życie w łonie matki,
tak by nigdy nie miało nawet grobu. A jednak człowiek taki przecież nie
zapomina i zapomnieć nie potrafi. Chłopiec
nie śpi, lecz nie żyje. I nic pan z tym nie zrobi, Doktorze Creed. Może i
potrafisz pan przepisywać pigułki studentkom w poradni na kampusie, ale nie
jesteś pan Bogiem, w którego zresztą pan nie wierzysz.
Ty, który znasz nasze myśli,
wiesz dobrze, że Król Stephen nigdy nie pokochał tej historii. Twierdzi, że ta
opowieść jest terrible, że według niej nic nie ma sensu, a on
wcale w to nie wierzy. Panie, Ty obiecałeś Twemu Kościołowi, że dla tych,
którzy uwierzą w Syna Twego, już nie będzie śmierci! Ty zwrócisz duszom ich
ciała, lecz będą to ciała uwielbione. Ciała, których już nigdy żadna ciężarówka
nie przejedzie. Taka jest obietnica dla tych, co wierzą w Ciebie, i dla ich
potomstwa, i dla wszystkich niewierzących, i dla ich potomstwa – bowiem na
końcu czasu nie będzie duszy, której ciało nie byłoby zwrócone! Jak jednak
sprawić, by uwierzyli w to ci, którzy dzisiaj krzyczą do Ciebie: „to mój kot,
znajdź sobie swojego!”? Jak to wytłumaczyć tym, którzy jak Doktor Creed
śpiewają swoje szaleńcze hey ho,
let’s go, potwierdzając wolę
usunięcia płodu z trisomią albo dokonania samobójstwa wspomaganego?
Co jest w końcu lepsze – żywe
czy martwe? Mój brat żył aż do śmierci, urodził się i ma grób. Ale dla moich
rodziców to i tak było za dużo. Powiedz, Panie, czy gdyby zabrali go wcześniej,
czy ta rodzina by przetrwała? Wybacz, Boże mój, jeśli sama taka sugestia wydaje
się śmieszna Twej mądrości. Czy nie powinienem wiedzieć, że rodzina, którą potrafi
zniszczyć pierwszy w jej historii pogrzeb, nie może przetrwać? Racz wybaczyć
mi, gdy pytam – czy sługa Twój myśli poprawnie? Gdyby Doktor Creed wierzył w
Ciebie, Panie – w Ojca, który przyzwolił na śmierć Syna, lecz nie dał, by On
pozostał w grobie – cała ta tragedia nie mogłaby się tak potoczyć, nawet w
książce. Po tym, jak wziął martwego kota, by za radą sąsiada zakopać go w lesie
– a nie wiedział, do czego to doprowadzi – przeraziłby się, widząc skutki swego
czynu. Zabiłby zwierzę, które ożywił, jeszcze przed powrotem żony i córki, po
czym pochowałby je, tym razem po bezpiecznej stronie wiatrołomu. Powiedziałby
córce, że kot uciekł – albo i nie, może to doświadczenie nauczyłoby go, że
prawdziwe jest lepsze, i pokazałby jej grób. Gdyby był katolikiem, być może
powiedziałby o wszystkim na spowiedzi – a może i nie, może uznałby, że nie ma
grzechu tam, gdzie nie było świadomości. A gdyby zły mścił się i doprowadził do
śmierci dzieci, z pewnością lęk o ich dusze i o to, czy Ty, Panie miłosierny i
sprawiedliwy, zechciałbyś na końcu czasu ożywić i te ciała, którymi przez czas
nawet krótki posługiwało się zło, z pewnością zakończyłby swą szaleńczą pieśń
na „hey ho”. Nie zostałby nigdy złodziejem grobów ani
ojcem zombiaków.
Ufam Tobie, boś Ty wierny
Wszechmocny i miłosierny
Dasz mi grzechów odpuszczenie
Łaskę i wieczne zbawienie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz