***
To jest po prostu szokujące, że z dziewczynki tak bardzo zafascynowanej Harrym Potterem, najchętniej potępianą przez Kościół serią książek fantasy dla dzieci, wyrosła taka kobieta jak Tina. Żeby zrozumieć, dlaczego jest to aż szokujące, musicie sobie uświadomić, jak bardzo mała Tina była opętana przez historie, które słynna samotna matka pisała w tamtych legendarnych kawiarniach na tych legendarnych serwetkach. Dla niej życie zaczynało się gdzieś na pierwszej stronie Kamienia Filozoficznego, a kończyło na epilogu Insygniów Śmierci. W świecie Tiny wszystko było ohydne i brzydkie. W świecie okularnika z blizną, oprócz rzeczy ohydnych i brzydkich, była Hermiona, byli Ron i rodzina Rona, był Syriusz Black i był Remus Lupin, był Rubeus Hagrid i był Albus Dumbledore. Tina często miała wrażenie, że w jej świecie, ohydnym i brzydkim, kogoś brakuje. A właściwie, kilku ktosiów. I oni wszyscy byli w świecie okularnika z blizną. Dlatego Tina tak marzyła o tym, żeby świat okularnika z blizną był jej światem.
Tina nie znała swoich rodziców. Wiedziała tylko, że jej mama zawsze nosiła przy sobie obrazek Jezusa Miłosiernego, że poznała tatę na pielgrzymce, i że oboje zginęli w wypadku lotniczym. Miała dziadków i ciotkę, najgorszych mugoli pod słońcem. Pewnego dnia ci właśnie mugole wymyślili, że się wyprowadzają i zabierają swoją podopieczną na drugi koniec kraju. Wtedy jedenastoletnia Tina postanowiła okłamać swojego najlepszego przyjaciela i powiedzieć mu, że przyleciała do niej sowa z listem, że jedzie do Hogwartu. Nigdy wcześniej i nigdy później nie próbowała go okłamywać.
Jej przyjaciel też miał taką serię książek, która była jego całym światem. On generalnie lubił fantastykę. Lubił J.K. Rowling. Lubił J.R.R.Tolkiena. Lubił C.S. Lewisa. Lubił Neila Gaimana i Terry'ego Pratchetta. Ale uwielbiał Filipa Pullmana. Filip Pullman nie był samotną matką i nie robił notatek na serwetkach. Ale pisał o nim. O małym Augustynie. Filip Pullman pewnie nawet nie wiedział, że pisał o małym Augustynie. Myślał pewnie, że pisze o Lyrze, dziewczynce z Drugiego Oxfordu, oraz o Willu, strażniku Magicznego Noża. Pisał o walce dzieci z dorosłymi, Magistratury z czarownicami, duszy z aniołami, ryby z kotem. A to, co napisał, to była historia małego Augustyna. I dla małego Augustyna tylko to się liczyło.
Wróćmy jednak do małej Tiny. Musicie wiedzieć, że kiedy Tina była mała, nikt nie mówił do niej "Tina". Jej krewni, najgorsi mugole pod słońcem, mówili do niej "Faustyna". Jej nauczyciele mówili do niej "Faustyna". Jej najlepszy przyjaciel mówił na nią "Joanna", ona zaś mówiła na niego "Filip". Inni ludzie się do niej nie zwracali. To Alan po raz pierwszy powiedział do niej "Tina". Ale wtedy Tina nie była już mała. Gdy poznała Alana, miała szesnaście lat. Przestała czytać książki fantastyczne, za to zaczęła słuchać psychodelicznej muzyki. Zmieniła styl ubierania się i kolor włosów, zafundowała sobie kolczyk pod dolną wargą, a Harry'ego Pottera zastąpiła Kurtem Cobainem. Kurt Cobain był muzykiem, ćpunem i samobójcą. W jego świecie nie było żadnych dobrych ktosiów. Jego świat był ohydny i brzydki, tak jak jej własny.
Alan wyglądał jak Kurt Cobain i żył jak Kurt Cobain. On jeden ją rozumiał. Był od niej starszy o cztery lata - gdy się poznali, już od dwóch lat nie mieszkał z rodzicami. Traktował ją jak dorosłą. Dorośli nie muszą chodzić do szkoły, nie muszą wracać na noc do domu, mogą decydować o swoim wyglądzie, pić alkohol i palić papierosy. Gdy okazało się, że jest z nim w ciąży, nie zostawił jej. Powiedział, że jakby chciała usunąć, to znajdzie pieniądze, a jakby chciała zatrzymać, to też znajdzie pieniądze. Tina nie wyobrażała sobie, że mogłaby usunąć coś, co było w niej cząstką Alana. Przeniosła się do niego zaraz po tym, jak kolejna rozmowa z największymi mugolami pod słońcem zakończyła się największą pod słońcem awanturą. Alan był przekonany, że "jego dzieciak" będzie chłopcem. Postanowili więc, że "jego dzieciak" będzie miał na imię Kurt. Ustalili ponadto, że nigdy nie poślą małego Kurta do szkoły i że wychowają go na prawdziwego anarchistę.
Była w piątym miesiącu, gdy znaleźli ojca jej dziecka martwego w klatce schodowej. Nie powiedział jej nigdy, że chorował na serce. Nikomu nie powiedział. Wiedzieli jego rodzice, którzy mieszkali na drugim końcu kraju i z którymi nie widywał się od lat. Do lekarza nie chodził. Za to eksperymentował z narkotykami i alkoholem. Nie potrzebował niczyjej litości, niczyjej łaski. Buntował się konsekwentnie przez całe życie. Wszystko w nim było zbuntowane, nawet jego własny mięsień do przetaczania krwi. I był z tego dumny.
Nigdy nie dowiedział się, że "jego dzieciak" to dziewczynka.
- A kto myśli, że "dzieci to produkt uboczny"?
Mama Warkoczyków nosiła swoje notatki w czarnej torbie na ramię. Ozdobiła tę torbę miliardem przypinek, naszywek i koralików. Na jednym z gadżetów niemowlak wspinał się po łańcuchu DNA. Tekst nad nim głosił: "dzieci to nie produkt uboczny". Zaintrygowało mnie to na tyle, że ośmieliłem się przerwać mamie Warkoczyków jej opowieść o czasach, kiedy Gracja miała na imię Kurt i była chłopcem.
- Są tacy ludzie. I nie jest ich wcale mało.
- Nie znam nikogo, kto by sądził, że dzieci to produkt uboczny.
- Nie znasz nikogo, kto popierałby antykoncepcję albo aborcję?
W tym momencie uświadomiłem sobie, że naszej dyskusji przysłuchuje się istota, która z dużym prawdopodobieństwem wierzy w bociany, względnie w kapustę. Zastanawiałem się, czy Warkoczyki w ogóle mają jakiekolwiek pojęcie o walce Cywilizacji Życia z Cywilizacją Śmierci. Na moje wątpliwości w tej kwestii mama Warkoczyków odparła, że jej córeczka, wbrew pozorom, ma już pewne podstawy. Postanowiłem sprawdzić, jak przedstawiają się efekty nauczania bioetyki we współczesnych szkołach podstawowych.
- Wiesz, co to jest antykoncepcja?
- To jest jak mąż i żona boją się mieć dzieci, czyli jak robią wszystko, żeby nie mieć dzieci.
- Wiesz, co to jest aborcja?
- To jest zabicie dziecka, kiedy ono jest jeszcze w brzuszku mamusi.
- Wiesz, co to jest eutanazja?
- To jest zabicie kogoś chorego albo starego.
- A skąd się biorą dzieci?
- Od Pana Boga.
Wszystko jasne.
- Pięknie przygotowana na krucjatę. Gratuluję.
- To nie moja zasługa. Czasem zabieram ją ze sobą do dominikanów. Ma tam kilku takich Wujków Google, których lubi męczyć. Bardzo interesują ją trudne słówka, których używają dorośli. Jeden z ojców zaczął od niej uciekać po tym, jak zapytała go, co to takiego ta "paruzja". Miała wtedy cztery lata.
- Też bym uciekł. Co to za dominikanie?
- A wiesz, taki zakon założony osiem wieków temu przez jednego Hiszpana. Faceci w białych habitach. Prowadzą duszpasterstwo akademickie. Dla studentów.
- Gdzie w tym gronie miejsce dla czterolatki zafascynowanej eschatologią?
- Od zawsze walczę z dyskryminacją ze względu na wiek.
- Nie wiedziałem, że da się wykładać tomizm kilkuletniemu dziecku.
- Tomasz z Akwinu? W zeszłym miesiącu Gracja doszła do Edyty Stein.
- Wiesz, to wszystko naprawdę mnie dziwi. Rozumiem studia psychologiczne, rozumiem córkę i sprzeciw wobec usuwania ciąży. Ale jak to się stało, że młoda adeptka czarnej magii została katoliczką, w dodatku związaną ze Świętą Inkwizycją? Bardziej dogmatycznego zakonu nie było?
- Z tym dogmatyzmem to lekka przesada. Od czasów Drugiego Soboru dominikanie są uważani raczej za "tych postępowych". Ale znowu nie odeszli od tradycji aż tak bardzo. Może ich kazania nie zawsze są poważne, ale sentyment do starego dobrego Tomasza im został. No i bardzo dbają o liturgię, przynajmniej ci z naszego klasztoru.
- "Naszego"? To już zaczęli przyjmować matki z dziećmi do męskich zakonów? Robi się coraz ciekawiej.
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. W sumie trafiłam do nich przypadkowo. Zobaczyłam plakat na drzwiach kościoła, to miały być rekolekcje na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Przyszłam i zostałam. A jak zostałam, to się dowiedziałam, że nie lubimy jezuitów.
- Z Papieżem włącznie?
- Papież to papież, lubimy z definicji.
- Już się bałem.
- Poza tym, ta odwieczna wojna między zakonami jest naprawdę zabawna. Sto razy lepsze od kabaretów na dwójce. W tej telewizji to już umieją tylko gejów obśmiewać, księży ewentualnie, nic więcej.
- Telewizja to zło.
- Dokładnie. Gdyby ktoś powiedział mi parę lat temu, że tak to się potoczy, nie uwierzyłabym. Wiesz, co ludzie myślą o katolikach.
- Banda hipokrytów, złodziei, homofobów, seksistów, faszystów i pedofilów. Poza tym znęcają się nad zwierzętami. Chociaż nie, poprawka, to ostatnie to chyba żydzi.
- Dokładnie tak myślą. I ja też tak myślałam. Ale oni są inni. My jesteśmy inni. Zupełnie inni.
- Katolicy czy żydzi?
- Jedni i drudzy. Może sam przyjdź i zobacz. Co robisz dzisiaj po dziewiętnastej?
- Dziś będę wolny nawet po siedemnastej. Tylko ostrzeż tam wszystkich, że odwiedzi was rasowy heretyk. Twoi koledzy pewnie chcieliby się wcześniej przygotować - no wiesz, dokumenty, drewno na stos, te sprawy.
- Możesz przyjść bez obaw. Dominikanie to nie jezuici, przysięgę lojalności wobec papieża składa się dopiero na trzecim spotkaniu.
Wiecie już, jak Faustyna Potter została Tiną Cobain. Posłuchajcie zakończenia tej historii. Otóż, Tina Cobain miała siedemnaście lat, pięciomiesięczne dziecko w brzuchu i debet na koncie. Ojciec jej dziecka zmarł, ponieważ jego mięsień do przetaczania krwi się zbuntował. Nie miała szkoły ani pracy, jej rodzice nie żyli, jej dziadkowie byli najgorszymi mugolami pod słońcem, a na domiar złego właściciel mieszkania, które wynajmowała wraz z chłopakiem, planował wyrzucić ją na ulicę i znaleźć nowych lokatorów.
Wiedziała, że nie będzie w stanie zabić tej cząstki Alana, która jej została. Aborcja nie wchodziła w grę ani wcześniej, ani później. Nie wiedziała natomiast, że rodzice jej chłopaka mają w tym mieście informatorów, którzy regularnie przekazują im raporty o jego poczynaniach i stanie zdrowia. Na początku nie umieli zrozumieć, dlaczego opisywana przez tajnych szpiegów synowa nie zjawiła się na pogrzebie. Nie była w stanie - to stało się dla nich jasne, gdy ją odnaleźli. Zaoferowali jej pomoc, czyli pełne utrzymanie jej samej i wnuka, osobny pokój w dużym domu oraz opiekę nad dzieckiem, w razie gdyby po porodzie chciała wrócić do szkoły. Oczywiście, Tina od razu dała im jasno do zrozumienia, że nic od nich nie chce. Tydzień później na wszystko się zgodziła. Dziadkowie też nie mieli nic przeciwko - wnuczka na drugim końcu miasta z jakimś żulem czy na drugim końcu kraju z niedoszłymi teściami, co to dla nich za różnica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz