A – Augustyn
Czasami ustalenie winnego jest
bardzo proste.
A czasami nie.
Dzieci
wiedzą pewne rzeczy. Nie zawsze potrafią je nazwać, ale to nie znaczy, że nie
wiedzą. Mały Augustyn nic nie wiedział o psychiatrii. Ale wiedział sporo.
Wiedział, że jego Mama nie jest jak inne mamy. Wiedział, że jest chora. Nie
znał nazwy tej choroby. Ale znał jej objawy.
Wiedział, że jego Mama nie wychodzi
z domu. Jego Mama nie pozwala, żeby do tego domu ktokolwiek przychodził. Oprócz
Faustynki – Faustynka jest dobrą dziewczynką. Inni ludzie są różni. Lepiej ich
nie wpuszczać. Jego Mama nie ma znajomych.
Jego Mama nie śpi w nocy. Jego Mama
śpi w dzień. Przygotowuje posiłki dla Augustyna. Starannie układa wszystkie
ubrania i odkurza wszystkie przedmioty. Godzinami. Poza tymi aktywnościami,
których nigdy nie pomija, przesypia większość dnia.
Często też się modli. Zwykle w nocy.
Modli się i płacze.
Ale czasami przez długi czas nie
chodzi do kościoła. Nie wychodzi z domu.
Poza domem są Źli Ludzie.
- [M] Ciasta…?
- [A] Dalej pieczesz…? To znaczy…
Augustyn mówił, że robi pani doskonałe ciasto czekoladowe.
- [M] Tak… zawsze lubił czekoladowe.
Wszyscy inni mówią, że najlepiej wychodzi mi „Malinowa Chmurka”. Ale Augustyn
zawsze prosił o brownie.
- [A] Inni?... to znaczy… Augustyn
mówił, że nigdy nie była pani zbyt towarzyska.
- [M] To się zmieniło, odkąd
podjęłam leczenie. Proszę!...
Mały Augustyn uwielbiał brownie
swojej Mamy.
Ale w tej chwili potrafiłem tylko
się w nie gapić.
- [A] Leczenie…? To znaczy…
A więc to prawda.
Była chora.
Cały czas była chora.
- [M] Gdy się wyprowadzałeś,
stwierdziłeś, że jestem popieprzoną wariatką. Miałeś rację, synku… Gdzieś w
środku wiedziałam, że nigdy nie zastąpię ci ani ojca, ani przyjaciół.
Oskarżałam o to siebie samą. Zresztą nie tylko o to… Byłeś naprawdę cudownym
dzieckiem. Takim grzecznym, takim mądrym! A ja nie potrafiłam zapewnić ci tego,
co jest potrzebne młodym chłopcom. Cieszyłam się, że tyle czasu spędzasz w
domu, że tak dużo czytasz – odchodziłam od zmysłów, gdy wychodziłeś gdzieś na
dłużej… gdy miałeś pójść do sklepu po bułki. Jednocześnie byłam zła na siebie.
Wiedziałam, że nie mam prawa trzymać cię w tym domu, że powinieneś wychodzić z
kolegami… martwiłam się, czy kiedykolwiek znajdziesz sobie żonę, czy założysz
rodzinę. Wiedziałam, że jeśli to się nie stanie, ja będę tego jedynym powodem. Gdy
się wyprowadziłeś, zrozumiałam, że zniszczyłam ci życie… Potem zostałam sama w
tym, jak byłeś uprzejmy zauważyć, grobowcu. Sama z tymi wszystkimi myślami…
Bałam się tych myśli, synku.
Czego bałem się przez te wszystkie
lata? Właśnie tego. Nie tego, że Mama nie będzie chciała mnie znać. Nie tego,
że nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Nawet nie tego, że gdy przyjadę, jej
już nie będzie. Właśnie tego się bałem, że ona wciąż tutaj będzie. Rozpozna
mnie. Przyniesie ciasto i będzie chciała rozmawiać. Szczerze rozmawiać. Nie
zapyta o to, czy w mieście też wciąż nie ma śniegu, ani nawet o to, jakim
skurwysynem trzeba być, żeby przez osiem lat ani razu nie zadzwonić do własnej
matki. Po prostu usiądzie i będzie chciała rozmawiać. A ja przez te wszystkie
lata bardzo nie chciałem rozmawiać.
Chciałem po prostu pić kawę. Obserwować
świat. Mieć książki. Mieć dziewczynę.
Nie rozmawiać.
Zresztą, o czym miałbym z kimkolwiek
rozmawiać? O tym, jakim to jestem biednym chłopcem z rozbitej rodziny? O tym,
że gdybym nie zaczął uciekać w książki, musiałbym stale myśleć o tym, co dzieje
się z moją matką w domu? Albo o tym, że każdy w szkole ma swoje towarzystwo,
tylko ja do nikogo nie pasuję? Tylko ja nie mam normalnych ubrań, tylko ja nie
gram w normalne gry, tylko ja nie miałbym z kim pójść na wagary? Albo może o
tym, że Pan Bóg mnie nie lubi, bo przecież Pan Bóg lubi tylko dzieci z
normalnych domów, takich z Tatą, Mamą, Siostrą, Bratem, Drzewem, Kominem i Psem
Rasy Golden Retriver?
Każdy musi mieć jakąś strategię
przetrwania w tym świecie. Była u nas w klasie jedna dziewczynka, która ciągle
płakała i wszystko wszystkim mówiła. Jak było jej przykro z powodu czwórki z
matematyki, mówiła o tym. Jak spodobała się jej płyta najbardziej żałosnego
zespołu wszechczasów, mówiła o tym. Pół szkoły się z niej wyśmiewało, w związku
z czym jej rodzice bez przerwy byli w szkole. Nauczyciele tłumaczyli jej
rodzicom, że to obciach dla dziecka, jak rodzice przychodzą do szkoły, że
dzieci powinny same rozwiązywać swoje sprawy, że wieczne trzymanie córki pod
kloszem nic nie da.
Ja szybko doszedłem do wniosku, że strategia
mówienia wszystkiego wszystkim jest bez sensu. Oczekiwanie od ludzi zrozumienia
i wsparcia jest bez sensu. Udzielanie poparcia innym, angażowanie się w ich
sprawy jest bez sensu. Cała sztuka polega na tym, żeby być samowystarczalnym.
Niczego od nikogo nie oczekiwać. Broń Boże! – nigdy się nie angażować!
Ludzie mówią, że chcą szczerości. W
takim razie, bądźmy szczerzy. W tym świecie każdy oczekuje, że będziesz trzymał
swoje problemy z daleka. To zrozumiałe – sami są zmęczeni, nie mają więc ochoty
brać na siebie czyichś problemów. W końcu muszą kiedyś zrobić zakupy – a
autobusy ostatnio tak strasznie się spóźniają! Naprawdę, szczerze, nie mam do
nikogo pretensji. Każdy ma pracę, której nie można zawalić. Każdy ma jakąś
osobę, której nie można pozwolić czekać. Każdy ma jakąś kawę, której już nie
wypije, jeśli nie wypije jej w tej chwili. Każdy ma jakieś przeziębienie albo
ból brzucha, które sprawiają, że ten moment naprawdę nie jest dobrym momentem. A
już z pewnością nikt nie jest Panem Bogiem, wiecznie gotowym na słuchanie skarg
i zażaleń.
Może to i prawda, że zaburzenia
psychiczne, problemy z wchodzeniem w związki i aborcja to Ważne Sprawy. Ale nie
każdy Samarytanin jest w posiadaniu osła, oliwy i pieniędzy na nocleg w hotelu.
Większość Samarytan jest w takiej sytuacji, że chwila nieuwagi i sam
potrzebujesz Samarytanina. Najlepsza strategia to postawa niezależnego
obserwatora. Pana z Telewizji, który zbiera fakty, ale nigdy sam nie
uczestniczy w wydarzeniach. Pić kawę. Mieć książki. Nie rozmawiać.
Nie liczyłem na to, że Mama uwierzy
w istnienie Filipa Szustera. Zaskoczyła mnie tamtym spotkaniem na ulicy. To
mała miejscowość, ale nawet w małej miejscowości spotkanie konkretnej osoby w
konkretnym miejscu bez wcześniejszego umawiania się graniczy z cudem.
Co miałem
powiedzieć?
„Cześć, Mamo, jak tam? Gadałaś już z
Kazkiem w sprawie choinki?”
„Tak, to ja. Wiem, nie dzwoniłem – tyle
pracy! Nawet o wolną Wigilię trzeba walczyć.”
„Mamo! Wiesz, że z Twoim kręgosłupem
nie powinnaś nic nosić. Mogłaś na mnie zaczekać!”
No właśnie.
- [A] Wiesz, ja… z tym Filipem
Szusterem to nie chodziło o to, że chciałem cię oszukać, naprawdę. Po prostu
nie wiedziałem, co powiedzieć. W ogóle nie wiem, po co przyjechałem… nie wiem.
Poza tym, to prawda, co mówiłem… nie o tym, że jesteś wariatką – ja wcale tak nie myślę, ani wcale tak nie myślałem…- to, co mówiłem jako Filip. To prawda.
Obroniłem pracę magisterską. W pierwszym terminie, z wyróżnieniem. Z socjologii.
A gdzieś po drodze zrobiłem też licencjat z dziennikarstwa. Nie studiuję
ekonomii – pracuję u ojca w redakcji.
- [M] To wspaniale!...
- [A] A jeśli chodzi o dziewczyny –
tak, przez ostatnie dwa lata mieszkałem z dziewczyną. Konkretnie, ona mieszkała
u mnie. Koleżanka ze studiów. Zerwała ze mną, kiedy powiedziałem, że nie chcę
się żenić ani mieć dzieci.
- [M] To takie przykre… Synku,
dzieci są darem! Wiem, że przeze mnie i przez tatę nie miałeś dobrego
dzieciństwa. Ale przecież nie musisz powtarzać naszych błędów, jesteś młody,
możesz mieć jeszcze szczęśliwą rodzinę!
- [A] Może… A wiesz, to też prawda,
z tą pobożną studentką psychologii i z tą samotną matką. To jedna i ta sama
osoba. Pamiętasz Faustynkę?
- [M] Faustynka? Tak, pamiętam!
Przychodziła do nas. Cudowne dziecko!
- [A] Spotkaliśmy się jakiś czas
temu, w pociągu.
- [ M] Naprawdę?!
- [A] Tak! Ma siedmioletnią córeczkę
i chce zostać psychoterapeutką.
- [M] Jesteście razem? Przepraszam,
jeśli jestem wścibska…
- [A] Nie… nie wiem, czy kiedyś będziemy.
- [M] Ale chciałbyś?...
- [A] Może… Wiesz, ostatnio trochę
się to skomplikowało.
- [M] Tak już czasem jest.
- [A] Wiesz… przepraszam za to, co
wtedy powiedziałem. Wtedy, gdy… odszedłem. Naprawdę nie myślę ani nigdy nie
myślałem w ten sposób. Po prostu miałem dość swojego dotychczasowego życia.
Chciałem zacząć na nowo.
- [M] Nie, synku… to, co wtedy
powiedziałeś, było szczerą prawdą. A za prawdę nie powinno się przepraszać. Ja
też miałam już dość życia… i bałam się tych myśli. Dopiero ksiądz wyjaśnił mi,
że te myśli to nie jest grzech. Powiedział, że może jeszcze być lepiej, że mogę
iść na terapię… że to nie wstyd. Nie widziałam już w tym sensu… odkąd się
wyprowadziłeś, nie miałam dla kogo żyć. Ale ksiądz to ksiądz. Nie wiedziałam,
czy to tak wolno nie posłuchać księdza w takiej sprawie… okazało się, że na tę
samą terapię chodzi pani Jola.
- [A] Ta pani Jola, która mieszka
przy domu ludowym? Pamiętam, że jej facet strasznie pił.
- [M] Tak… rozpił się już całkiem, a
ona została z dziećmi. Jola jest wspaniałą osobą. Zaprosiła mnie do Róży
Różańcowej, wciągnęła mnie w organizację nabożeństw fatimskich w naszej
parafii. Na początku nie chciałam do niczego należeć, ale dużo rozmawiałyśmy w
drodze na terapię o naszych mężach i potem było mi tak głupio odmówić... Potem
Jola powiedziała wszystkim babom, że umiem piec. Najpierw dałam się namówić na
tort urodzinowy dla wnuczki pani Krysi… teraz praktycznie nic nie robię, tylko
piekę i piekę dla całej wsi!...
To chyba dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz