wtorek, 6 września 2016

1. Przyjaciel

"- Czy Ty zjadasz dziewczynki?
- Połykałem już dziewczynki i chłopców, kobiety i mężczyzn, królów i cesarzy, miasta i państwa - odpowiedział Lew.

Nie powiedział tego tak, jakby się chwalił albo jakby tego żałował, albo jakby był zły.
Po prostu to powiedział.

- Nie mam odwagi, aby podejść i pić - odezwała się Julia.
- A więc umrzesz z pragnienia - rzekł Lew.
- Och, nie! - zawołała Julia, robiąc jeszcze jeden krok w jego stronę. - Czy nie mogłabym pójść i poszukać sobie innego strumienia?
- Nie ma innego strumienia - odpowiedział Lew."

/C. S. Lewis, Opowieści z Narnii. Srebrne krzesło/


***

- Będziesz moim przyjacielem?

Podniosłem wzrok znad książki. Gdy wyjmowałem ją z torby, w przedziale nie było nikogo oprócz mnie. Nie słyszałem, żeby ktoś wchodził. Ale ktoś wszedł. A właściwie weszła. Istota, która zadała pytanie, była płci żeńskiej. Kilkuletnie ludzkie dziecko.

Wygląda jak z horroru.
To była moja pierwsza myśl.

Nie, nie było na niej krwi ani żadnej innej wydzieliny, żadnych oznak gnicia, wszystkie kończyny sprawne i kompletne. Nie miała nawet spiłowanych zębów wampira, jak to w horrorach bywa. Mimo to wyglądała jak egzemplarz tego ulubionego przez twórców filmów grozy gatunku dzieci. Cera doskonale blada, włosy doskonale czarne i doskonale proste, splecione w dwa doskonałe, cienkie, długie do pasa warkoczyki. No i te oczy. Nie zapominajmy o oczach. Oczy dziecka z horroru muszą wyglądać tak, żeby widz od razu się domyślił, kto tutaj widzi martwych ludzi.
- Będziesz moim przyjacielem?

Gdy kilkuletnie ludzkie dziecko płci żeńskiej zaczepiło mnie w pociągu, czytałem książkę. Czytałem Boską Komedię Dantego. Wtedy fascynowało mnie piekło. Byłem przekonany, że kiedyś do niego trafię. Nawet sądziłem, że chciałbym tam trafić. Teraz już tak nie sądzę. Ale prawdopodobnie dalej bym tak sądził, gdyby kilkuletnie ludzkie dziecko płci żeńskiej nie zadało mi pytania.
- Dobra, moja mała. Oto fakty. Bardzo chciałbym zostać twoim przyjacielem. Naprawdę, chciałbym. Ale jest mały problem. Ja pożeram dzieci. Porywam je, zabijam, kroję jak chleb na kanapki i wsadzam do lodówki. Aktualnie mam w lodówce trzy ciała dziewczynek w twoim wieku. A teraz, podsumujmy fakty. Nie masz żadnego powodu, żeby tu ze mną zostać. Co więcej, masz całą masę powodów, żeby sobie stąd jak najszybciej pójść. Więc chyba powinnaś sobie pójść. Ja bym sobie poszedł. Ale może chciałabyś zakończyć życie na moim talerzu? Jeśli tak, zadzwoń jutro, może do tego czasu lodówka będzie pusta.

Oczywiście, nigdy w życiu nie miałem ciał trojga ludzkich dzieci którejkolwiek płci w swojej lodówce. To było kłamstwo. Wtedy byłem zawodowym kłamcą. Byłem kłamcą z zawodu. Używałem kłamstwa w pracy. Używałem kłamstwa także poza pracą, gdy zachodziła taka potrzeba. Wtedy zdecydowanie zachodziła taka potrzeba. Postanowiłem sobie, że tego dnia dotrę z Dantem i Wergiliuszem co najmniej do kręgu sodomitów, a przed sobą miałem ludzkie dziecko płci żeńskiej, które próbowało się ze mną zaprzyjaźnić. Musiałem się jej pozbyć. Nikt nie potrzebuje ludzkich dzieci płci żeńskiej w kręgu sodomitów. Musiałem więc kłamać.

- Ale ja nie mogę zadzwonić, bo nie można zadzwonić, jak się nie zna numeru.

Różnych reakcji można się spodziewać po dziecku, któremu właśnie wyjaśniono, że w razie gdyby kiedyś chciało zostać obiadem kanibala, powinno do niego zadzwonić.

Naprawdę różnych.

- Skąd tyś się wzięła? Z Rodzinki Adamsów?
- Co to jest Rodzinka Adamsów?
- To taka popularna czarna komedia.
- Co to jest "czarna komedia"?
- Wszystko, co nas otacza, to jedna wielka czarna komedia.
- Mama mówi, że jestem darem od Pana Boga.
- Naprawdę? Tatuś musi być pewnie tego samego zdania?
- Tata nie żyje.

Czasami nienawidzę samego siebie. Prawdę mówiąc, zdarza mi się to nawet często. Augustyn z Hippony, w dziele De doctrina christiana, twierdził, że nienawiść w stosunku do samego siebie jest w gruncie rzeczy czymś niemożliwym. Twierdził, że nawet zatwardziały manichejczyk nie byłby do tego zdolny. Ale ja wiem swoje. Naprawdę są takie chwile, kiedy nienawidzę samego siebie.

A jak się pan nazywa?
- Możesz mi mówić "Pan Heretyk". Mogłabyś też mówić "sir Heretyk", ale to byłoby raczej dziwaczne.
- Dlaczego?
- Tytuł "sir" sugeruje, że ktoś jest rycerzem. Nie jestem rycerzem. Jestem heretykiem. Prawdziwy rycerz powinien być dobrym katolikiem, który walczy z heretykami. "X jest rycerzem" oraz "X jest heretykiem" to zdania sprzeczne w każdym możliwym świecie, każdego systemu logicznego. Niektórzy mówią, że nawet Pan Bóg nie byłby w stanie stworzyć czegoś sprzecznego z logiką. A więc, "Pan Heretyk". Tak będziesz do mnie mówić.
- Dobrze. Ale ma pan naprawdę dziwne nazwisko.

Zawsze lubiłem bezczelne dzieci.

- Twoim zdaniem mam dziwne nazwisko? Twoje jest z pewnością w stu procentach normalne.
- Nie wiem, nie zastanawiałam się. Mama mówi, że mam piękne imię. I moi dziadkowie mówią, że mam piękne imię.
- Czy dostąpię zaszczytu poznania tego pięknego imienia?
- Mam na imię Gracja.

"Gracja" pochodzi od łacińskiego "gratia". "Gratia" znaczy tyle co "wdzięk" albo "łaska". Kiedyś panny potrzebowały wdzięku, żeby zdobyć męża, a kalwiniści i janseniści, ogólnie wszyscy kierujący się nauką Augustyna z Hippony, potrzebowali Łaski, żeby zdobyć zbawienie.
Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Gracją, przez które nie zdążyłem odwiedzić moich sodomitów. Był dwudziesty siódmy sierpnia. Gracja miała wtedy siedem lat, a ja dwadzieścia cztery. Jej matka również miała wtedy dwadzieścia cztery lata. Jej ojciec wtedy nie żył. Gdyby wtedy żył, miałby dwadzieścia osiem lat.

Nie pamiętam, jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z matką Gracji. Mieliśmy wtedy prawdopodobnie siedem lat. Prawdopodobnie nie zdażyło się to w pociągu, lecz w szkole. Ale nie mogę mieć pewności. Nie pamiętam. Pamiętam, że gdy mieliśmy osiem lat,   przecięliśmy sobie nawzajem kciuki nożyczkami do papieru i połączyliśmy skaleczenia na znak braterstwa. Gdy mieliśmy dziewięć lat, poszliśmy na pierwsze prawdziwe wagary, które spędziliśmy na czytaniu naszych ukochanych historii, ukryci wśród półek miejskiej biblioteki. Gdy mieliśmy dziesięć lat, uciekliśmy z naszych domów o północy, żeby potem stchórzyć i wrócić przed szóstą rano. Gdy mieliśmy jedenaście lat, rozstaliśmy się.

Następnego dnia w pociągu również nie udało mi się odwiedzić moich sodomitów.

- Powiedziałam mamie, że spotkałam w pociągu pana, który przedstawił się "Pan Heretyk".
- I co ona na to?
- Powiedziała, że "heretyk" to nie jest nazwisko, tylko że to jest ktoś, kto nie ma prawdy. I że mam nie zaczepiać obcych, bo obcy tego zwykle nie lubią.
- Przynajmniej w tej drugiej kwestii udzieliła ci dobrej odpowiedzi.
- A czemu w drugiej?
- Bo w pierwszej nie udzieliła ci dobrej odpowiedzi. Heretyk to nie jest ktoś, kto nie uznaje prawdy. To jest ktoś, kto ma swoją własną prawdę.
- Co to znaczy, że ma swoją własną?
- To, że odrzuca prawdy innych ludzi.
- Mama mówi, że prawda jest jedna.
- A Pan Heretyk mówi, że prawdy innych ludzi nie są prawdami. I że trzeba je odrzucić.
- To ja zapytam się mamy.
 W tym momencie dwa doskonałe warkoczyki zniknęły za drzwiami przedziału.

Zastanawiam się, co by było, gdybym za nimi nie wyszedł. Gdybym tak na przykład uznał, że to się akurat dobrze składa, po czym wrócił do Dantego i do moich sodomitów. Może matka Gracji zatrzymałaby ją przy sobie. Być może nigdy już bym tych doskonałych warkoczyków nie spotkał. Być może do dziś fascynowałbym się piekłem i robiłbym za zawodowego kłamcę. A może już byłbym w piekle, razem z innymi zawodowymi kłamcami.

Ale, widzicie, tak się złożyło, że wyszedłem za tymi warkoczykami. Poczułem się głupio na myśl, że te warkoczyki będą o mnie opowiadały swojej mamie. Że ta mama uzna mnie za jakiegoś sekciarza, względnie pedofila, i może nawet przyjdzie ze skargą. Więc wyszedłem za warkoczykami, żeby wytłumaczyć mamie warkoczyków, że nie jestem ani sekciarzem, ani pedofilem, tylko porządnym heretykiem i zawodowym kłamcą, i że nie musi przychodzić ze skargą.

Mama Warkoczyków miała doskonale bladą cerę i te niezwykłe oczy, które przekazała córce. Swoje doskonale proste włosy nosiła rozpuszczone i farbowała na czerwono. Była ubrana w czarną bluzeczkę z naszytą koronką oraz w czarną spódnicę do kostek. Na rękach nosiła dziesiątki bransoletek, sznureczków i koralików, a na szyi miała zawieszony drewniany krzyżyk. Gdy do przedziału weszły Warkoczyki, a ja za nimi, zajęta była kartkami, które walały się wszędzie dookoła. Szeptem powtarzała informacje na nich zawarte, wystukując palcem rytm muzyki. Warkoczyki wspięły się na siedzenie i zerwały jej słuchawki.

- Pan Heretyk powiedział, że heretyk to nie jest ktoś, kto nie ma prawdy.

Wspominałem coś o bezczelnych dzieciach?

- A więc mam przyjemność poznać słynnego Pana Heretyka.
- A więc mam przyjemność poznać słynną mamę, która wszystko wie o heretykach.
- Gdybym wszystko wiedziała, nie musiałabym nic zdawać w drugim terminie.

To był dwudziesty ósmy sierpnia. Letnia sesja poprawkowa jest na początku września.

- Co studiujesz?
- Psychologię. Jeszcze jeden egzamin i zacznę drugi rok.
- Siedmioletnia córka na drugim roku psychologii? Podziwiam.
- Wierz mi, najciekawiej to jest wtedy, gdy dziecko ma kilka miesięcy, a człowiek próbuje skończyć szkołę średnią. Ulubioną bajką Gracji był mój podręcznik z historii. Nie potrafiła zasnąć przy niczym innym i nie uznawała wakacji. Jagiełło musiał być i koniec.

Moje wrodzone wścibstwo połączone z sarkazmem chciało zapytać o tatusia. Powstrzymała je moja doskonała pamięć. Doskonała pamięć to prawdziwe przekleństwo.  Ludziom, którzy mają słabą pamięć, wydaje się, że tak nie jest. Nie mają pojęcia, jak wiele jest w każdym ludzkim życiu takich doświadczeń, o których pamiętać i nie móc zapomnieć jest przekleństwem. Inaczej ci, co mają doskonałą pamięć. Oni wiedzą, że doskonała pamięć jest przekleństwem. Ale są chwile, kiedy doskonała pamięć się przydaje. Na przykład wtedy, kiedy ma się ochotę zapytać jakąś kobietę o ojca jej dziecka, podczas gdy w czasie poprzedniej rozmowy pojawiła się informacja, że tenże ojciec nie żyje.

- Wiesz... to dziwne, ale z twarzy przypominasz mi jednego chłopca, którego znałam w dzieciństwie. Miał identyczny nos.
- Rysy twarzy odziedziczyłem po ojcu. Z tego co wiem, jestem jego jedynym żyjącym synem i nie mam kuzynów. Ale możliwe, że czegoś nie wiem.
- Nazywał się Augustyn, ten chłopiec. Dzieciaki śmiały się z jego imienia. Z mojego zresztą też. Zawsze powtarzał, że w dniu osiemnastych urodzin złoży w urzędzie wniosek o zmianę imienia. Nawet kazał, żeby mówić na niego "Filip", jego ulubiony pisarz miał tak na imię. Oboje kochaliśmy książki. Zostaliśmy przyjaciółmi, a potem musiałam wyjechać.

Właśnie uświadomiłem sobie, że wcześniej się wam nie przedstawiłem.

Na chrzcie otrzymałem imiona Augustyn Grzegorz. Moja matka jest z wykształcenia filologiem klasycznym, szczególnie zakochanym w łacinie. Postanowiła sobie, że jej syn będzie miał starożytne, szlachetne, niebanalne imię. Oprócz tego moja matka jest zagorzałą katoliczką. Postanowiła sobie, że jej syn będzie nosił imię wielkiego patrona, koniecznie jakiegoś doktora Kościoła. Wybór padł na Augustyna z Hippony, Doktora Łaski,  filozofa z V wieku naszej ery.

Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem książki Filipa Pullmana. Czasem nawet przychodziła mi do głowy taka myśl, że gdybym miał wybór, to nazywałbym się właśnie jak ten pisarz. Wiedziała o tym tylko moja najlepsza przyjaciółka. Dla niej nigdy nie byłem "Augustynem". Potem ona wyjechała, a ja stałem się pełnoletni. Mogłem zostać Filipem, gdy wyrabiałem dowód tożsamości. Mogłem nim zostać jeszcze wiele razy później. Ale pozostałem Augustynem.

- To ciekawe. Widzisz, ja też mam w dowodzie "Augustyn". I też nie cierpię tego imienia.
- Faktycznie, ciekawe. Myślałam, że to rzadkie imię.
- Też tak myślałem.
- Ja nazywam się Tina. To znaczy, Faustyna. Była taka święta, Faustyna Kowalska. Moja mama zawsze nosiła przy sobie wizerunek Jezusa Miłosiernego, to dlatego.
- No proszę.
- Pan Heretyk nie wierzy w obcowanie świętych? A może w moc świętych obrazków?
- To zupełnie inna kwestia. Widzisz, kiedy byłem małym chłopcem, znałem pewną dziewczynkę. Nazywała się Faustyna. Dzieciaki śmiały się z tego imienia, tak jak z mojego. Chciała, żeby ją nazywać "Joanną", po jej ulubionej pisarce...
-... Joanne Kathleen Rowling.

4 komentarze: