Dobrze powiedział!
Bo Jeden jest, a kochać Go
całym sercem, całą duszą i ze wszystkich sił swoich więcej znaczy niż wszystkie
przepisy prawa i ofiary.
Nie wiem, jak Wy, ale ja czasem spotykam pewien
specyficzny typ ludzi. Ludzi takich, jak ten Uczony w Piśmie. „O tak, czytałem
gdzieś o tym”. „O, tak, słuchałem konferencji tego gościa, nawet ciekawe to
miał. Oczywiście, nie żebym się z nim we wszystkim zgadzał”. „O, tak, słyszałem
o tym. Na spotkaniu z X-em zadałem pytanie, jak się to ma do teorii Y oraz czy
ma to może związek z Z-izmem. Nawet niegłupio odpowiedział, ale mnie to nie
przekonuje – nie czuję tego”.
Jezus
odpowiedział: „niedaleko jesteś od Królestwa”.
A niedaleko robi wielką różnicę.
- [T] No, i jak ci się podobało
kazanie?
- [A] Masz na myśli to, że
było o mnie?
- [T] Nie to miałam na myśli.
Ale uderz w stół…
- [G] Co to znaczy, że to
było o tobie?
- [A] Kazanie było o takich
ludziach, którzy lubią sobie zbierać informacje, prowadzić dyskusje, zadawać
śmieszne pytania – ale nie chcą tak naprawdę zaufać Jezusowi. Tak robili Uczeni
w Piśmie.
- [G] No a ty, co?
- [A] No, a ja robię to samo.
Zbieram informacje. Dyskutuję. Zadaję śmieszne pytania.
- [G] To ja zadaję śmieszne
pytania!
- [A] Tak, ale ty ufasz Panu
Jezusowi. Modlisz się. A ja się nie modlę.
- [G] Czemu się nie modlisz?
To co robisz na całej Mszy, jak się nie modlisz?
- [A] Obserwuję ludzi.
- [G] Ja też obserwuję ludzi.
I też się modlę. To czemu się nie modlisz?
- [T] Okej, to my już wsiadamy.
Kochanie, weź plecak. Cześć, trzymaj się!
- [A] Cześć.
No cóż. Przynajmniej się do
mnie odzywa.
To chyba dobrze.
Koniec lutego. Początek
marca. Od heretykowego #roratechallenge minęły pełne dwa miesiące.
A on dalej trzymał w szufladzie
niedopałki świec.
Po wpadce na pierwszych Roratach postanowił zaopatrzyć
się w całe pudełko świec. Swoich własnych, żeby nie musieć prosić o nie w
zakrystii i nie zaciągać długów u swojej Przyjaciółki. Jedna starczyła średnio
na trzy Eucharystie. Potem robiła się zbyt mała. Przynajmniej wedle
heretykowych standardów. Niektórzy uczestnicy Rorat wykazywali większą niechęć
do marnotrawstwa. W niektórych dłoniach pod koniec adwentowego tygodnia
widywało się już sam tylko knot, otoczony skromną ilością zupełnie stopionego
wosku. Pan Heretyk zauważył także, że większość Panien Roztropnych, mimo
prowadzonej przez ojca Janusza akcji informacyjnej „Nie pal księży!”, nie
gasiła świec na czas Komunii.
Musicie wiedzieć, że Pan Heretyk był minimalistą i pedantem.
Gdy tylko przyszła mu do głowy refleksja, że nie będzie używał jakiegoś
przedmiotu przez najbliższe sześć miesięcy, od razu się go pozbywał. Wyjątek
stanowiły przedmioty ”sezonowe”, takie jak rękawiczki i buty zimowe –
zatrzymywał je, jeśli istniała duża szansa, że przydadzą się w sezonie
następnym. Czegoś takiego jak „pamiątki” w ogóle nie uznawał. Mogłoby się
wydawać, że dwa miesiące to dość dużo czasu, by pozbyć się kilku niedopalonych
świec. Wszystko jednak wskazywało na to, że Pan Heretyk wcale nie chciał ich
wyrzucać. Kolejny raz otworzył szufladę, usunął z niej kurz i grudki wosku, ułożył
niedopałki w kolejności od najmniejszego do największego, po czym zamknął
szufladę.
Vide, Domine, afflictionem populi Tui!
Et mitte quem missurus es!
Emitte Agnum, Dominatorem terrae
De petra deserti, ad montem filiae
Sion….
Co może zrobić człowiek XXI
wieku, próbujący uciec przed potworami z szuflady? Oczywiście, obejrzeć filmik
w necie. To prawda – ulubioną używką Pana Heretyka były książki. Nie możemy jednak
zapominać, że żył w czasie rewolucji sieciowej. Poza tym, był dziennikarzem.
Obowiązkiem mnicha jest odmawianie modlitwy brewiarzowej kilka razy w ciągu
dnia. Obowiązkiem każdego dziennikarza jest codzienne przeglądanie materiałów
filmowych.
Słyszał, jak jego znajomi z Indeksu mówili coś o ojcu
Mojżeszu. Z tego, co zrozumiał, ojciec Mojżesz był dominikaninem. Specjalizował
się w kazaniach na bazie Starego Testamentu, ponadto promował modlitwę
różańcową oraz post Daniela (rzecz o tyle interesująca, że sam zmagał się z
tomistyczną wręcz otyłością). Gdy chodzi o politykę, określał się jako
kosmopolita. Lubił włóczyć się po świecie za cudze pieniądze. Podobno jego
konferencje dla studentów cieszyły się takim zainteresowaniem, że przeor musiał
zakazać mu głoszenia kazań „na żywo”. Dzieciaki z kilkunastu uczelni i
kilkudziesięciu szkół średnich, nie mówiąc o absolwentach i doktorantach,
przychodziły na Msze ojca Mojżesza w takiej ilości, że konserwator zabytków,
odpowiedzialny za przyklasztorną Bazylikę, zgłosił sytuację jako zagrożenie dla
trzynastowiecznej budowli. Sprawa zakończyła się nakazem nagrywania kazań ojca
Mojżesza poza świątynią, w jego celi, i utworzeniem kanału w sieci, tak by
wierni studenci mogli ich słuchać bez opuszczania akademików i bez niszczenia średniowiecznej
architektury.
Pan Heretyk nie
wierzył w legendy. Wierzył natomiast w świadectwo materiałów filmowych. Tak, słyszał
o programach komputerowych zdolnych do wygenerowania diabelsko realistycznej
ludzkiej twarzy, nienależącej do żadnego istniejącego człowieka, na podstawie randomowych
zdjęć z internetowych profili realnych osób. Wiedział jednak, że gdy chodzi o
czyjeś zdolności w dziedzinie przyciągania słuchaczy, nie było lepszego
sprawdzianu niż test sieci. Albo jesteś w stanie wydobyć się z głębin internetu
na stronę główną i do polecanych, albo trudno.
Ojciec Mojżesz,
jak się okazało, miał na swoim kanale kilka serii tematycznych oraz vloga,
prowadzonego mniej więcej od roku. Gdy chodzi o liczbę odtworzeń i subskrypcji,
nie mógł rywalizować z kanałami modowymi czy gamingowymi, jednak w kategorii
coaching i duchowość wypadał faktycznie całkiem nieźle. Jego najnowszą
propozycję stanowiły rekolekcje na trwający właśnie Wielki Post, to jest
filmiki z rozważaniami trzy razy w tygodniu oraz seria specjalna, łącząca
stacje Drogi Krzyżowej z Hymnem o Miłości. Z filmiku wprowadzającego w nowy
okres liturgiczny Pan Heretyk dowiedział się, że ojciec Mojżesz nie był
szczególnym fanem Gorzkich Żali – prawdę mówiąc, przyznawał otwarcie, że unika
tego nabożeństwa od lat, a nawet postawił sobie za punkt honoru nie odprawiać
go już nigdy więcej.
Pomyślicie – kogo
to w sumie obchodzi, że jakiś ksiądz czy inny zakonnik nie lubi tam czegoś w
swojej pracy? Kogo to obchodzi, czy jakiś gościu chodzi czy nie chodzi na jakieś
tam nabożeństwo? Jego powołanie, jego sprawa. Po co informować o tym pół internetu?
Już filmiki z kotkami mają więcej sensu. Albo z pandami.
W odmętach internetu pływają różne stwory. Swego czasu
głośno było o Slendermanie – stworzonej na potrzeby konkursu, uwspółcześnionej
wersji Króla Olch, przymuszającej dwunastoletnie dziewczynki do rzucania się z
nożem na inne dwunastoletnie dziewczynki. Rządy po nim przejął Niebieski
Wieloryb, potwór rodem z Rosji. Co bardziej racjonalni żeglarze twierdzą, że pięćdziesięciodniowa
bestia nie jest i nigdy nie była niczym więcej jak chorą legendą. Nikt nigdy
nie namawiał dzieciaków do wycinania sobie na skórze potworów morskich,
oglądania filmików o czwartej dwadzieścia rano czy do skakania z wysokich
budynków – a to, że dziennikarze, nauczyciele, rodzice i policjanci na całym
świecie nasłuchali się jakichś szantów i zaczęli je sobie powtarzać po kilku
głębszych, to już inna historia.
Legenda głosi, że któregoś dnia na pełne morze wypłynęły
istoty gotowe walczyć z Niebieskim Wielorybem. Jedną z takich istot ma być
Różowa Panda. W odróżnieniu od Wielkiej Pandy, Różowa Panda narodziła się nie w
Azji, a w Europie. Odwiedza porty na całym świecie w poszukiwaniu niestabilnych
emocjonalnie marynarzy, by ostrzec ich przed rosyjską bestią.
Pan Heretyk nie wierzył w Niebieskie Wieloryby. Po prostu
wiedział, że istnieją. Wiedział, że istoty te są znacznie starsze niż internety,
a prawdopodobnie i starsze niż sama Rosja. W XXI wieku już mało kto pamiętał,
jakie żniwa zebrały w przeszłości, chociażby trzysta lat wcześniej wśród
czytelników Goethego. Powieści epistolarne nie stanowią już zagrożenia dla
nastolatków. Dzisiejsza młodzież tworzy w innych gatunkach – w postach, w
snapach, w tweetach. Co do Różowych Pand, również nie negował ich istnienia.
Nie wierzył natomiast w ich supermoce. Żeby Różowa Panda mogła zadziałać,
musiałaby zacząć mówić w Niebieskim języku. Jest to język po pierwsze poważny.
Melancholijny, ale intensywny. To język, w którym nie ma miejsca na realne
zdarzenia – herbatę z cytryną o siódmej trzydzieści rano, wyniesienie śmieci, wolontariat
w świetlicy, rozmowę z sąsiadką. Jest to świat czarów i magii. Wbrew pozorom,
jest on pełen barw – czerni, szarości, brązów, zieleni, granatów, fioletów, nawet
czerwieni i złota. Jednak świat ten nie odtwarza koloru różowego. Istoty koloru
różowego są w tym świecie równie widzialne i słyszalne, jak czyste duchy dla
ludzkiej gałki ocznej i dla ludzkich uszu. Żeby Panda stała się czymś realnym
dla dusz, które pragnie złapać, musiałaby pomalować się na niebiesko.
Ojciec Mojżesz nie lubi Gorzkich
Żali?
Świetnie.
Czas na kolejny challenge.