środa, 5 października 2016

7. Sztuczka



Cała ta sytuacja powodowała u mnie pewien dyskomfort. Wręcz lęk. Czego mogą uczyć się dzieci w takich szkołach? Czy one w ogóle czegokolwiek się uczą? Może po prostu trzymają je przywiązane do kaloryferów, aż ktoś się po nie nie zgłosi? Nie wiedziałem, jaką sztuczkę przygotował Dawid, ale ryzyko niepowodzenia, zwłaszcza z Minionkiem w roli gwiazdy programu, oceniłem szybko na dość wysokie. Maluch na pewno się ośmieszy, a ja będę musiał jakoś zareagować. Moja reakcja z pewnością będzie nieodpowiednia, i Dawid będzie mógł sobie podziękować.

Psalmista pokazał Minionkowi dwa kartoniki - jeden z napisem "Michał", drugi z napisem "Ela". Zapytał, gdzie jest imię Michasia. Chłopiec przedstawił się jako "Mijo" i wskazał kartonik numer jeden. Na dwóch kolejnych było napisane "Karol" i "Dawid". Psalmista zapytał teraz brata o swoje imię. Minionek wskazał kartonik numer dwa.

-   Widzisz? To się nazywa czytanie globalne.
-   Nauczył się tego w klasie pierwszej?
-   Ćwiczył już wcześniej, w przedszkolu. Od roku rozpoznaje już swoje imię na karteczkach. Teraz uczymy go rozpoznawać imiona członków rodziny i kolegów z klasy. Gdy dorośnie, będzie umiał się podpisać i przeczytać prosty tekst.
-   Umie też liczyć?
-  Prawdę mówiąc, matma to nie jego działka. Jak ma dobry dzień, to tam pięć kasztanów przeliczy, ale generalnie takie rzeczy go nudzą. Za to mają bardzo dużo przyrody, i tutaj może się popisać. Uwielbia dzikie zwierzęta, zwłaszcza egzotyczne. Rozpoznaje je na zdjęciach, umie je naśladować, ma mnóstwo kolorowanek z kotami i ptakami. Oczywiście, wiele zależy od dnia. Jak mu się chce, to zrobi bardzo dużo. A jak mu się nie chce, to leży pod ławką. Nawet przez godzinę. 
-   Skąd wiesz, co Minionek wie o kotach i ptakach, tak naprawdę? Czy on w ogóle mówi zdaniami?

Moja ciekawość znów wzięła górę nad grzecznością.

-  Czemu miałby nie mówić? Wiadomo, nie są to frazy wzięte z Mickiewicza czy innego Homera, ale jak trzeba, to się dogada. Niektórym trudno jest go zrozumieć, bo ma problemy z wymową. Czasem, jak ma lenia, ogranicza się do jednego słowa albo do dwóch. Ale to tylko czasem, normalnie używa zdań prostych. Tak naprawdę umie powiedzieć bardzo dużo, a rozumie jeszcze więcej. Tylko nie zawsze to pokazuje. Żeby rozgadał się tak na serio, to po pierwsze temat musi go zainteresować. Żadne tam cyferki i inne duperele. Albo musi mieć do kogoś poważny interes. Dopiero w takich sytuacjach pokazuje swoje prawdziwe zdolności komunikacyjne, z kombinatorstwem i manipulacją włącznie. No dobra, tylko tak gadam, tak naprawdę to świetny dzieciak. 
-   I co go tak interesuje, przykładowo?
- Zwierzątka. Gdy mama proponuje mu zabawę w liczenie kamyczków, nie widać po nim najmniejszego entuzjazmu. Po minucie ucieka z zabawkami pod stół i lekcja się kończy. Jeśli jednak w grę wchodzi książeczka ze zwierzątkami, od razu się ożywia. Gestykuluje, gada, naśladuje ruchy i dźwięki, wskazuje na kolejne obrazki. U Michasia wszystko musi być ze zwierzątkami, nawet szampon. Chyba, że znajdziemy tę samą rzecz w wersji z Minionkami. Minionki zwykle wygrywają ze zwierzątkami. Ze zwierzątek najbardziej fascynują go te egzotyczne. Uwielbia chodzić do zoo i oglądać filmy przyrodnicze. Następnie może się z nami dzielić swoimi odkryciami. Na przykład całkiem niedawno wpadł na to, dlaczego lwy biegają za antylopami. Wcześniej sądził chyba, że one to tak tylko się bawią. Musiał zobaczyć jakiś film przyrodniczy w telewizji i skojarzyć ze swoją książeczką. 

Dawid opowiadał mi o swojej rodzinie. Na przykład o swoim ojcu. Z jego opowieści wynikało, że to straszny człowiek. Nie tylko katolik. Patriota, wręcz narodowiec. Członek klubu strzeleckiego. Zagorzały kibic lokalnego klubu piłkarskiego. Do tego wszystkiego, z zawodu dentysta. Matka Dawida była higienistką stomatologiczną. Gdy nie zajmowała się dziećmi, pomagała mężowi w gabinecie. Generalnie jednak potomstwo interesowało ją bardziej niż narzędzia tortur. Uczyła je sama aż do czwartej klasy - wyjątkiem był Minionek, który wymagał opieki specjalistów-terapeutów, dlatego poszedł do przedszkola. Hobbystycznie zajmowała się ogrodnictwem, projektowaniem wnętrz i zdrowym odżywianiem.

Mówiąc krótko, kompletna patologia.

- Wiesz, strasznie kocham tę moją rodzinkę. Bez przerwy się z nimi kłócę, ale wiesz, bez nich nie byłbym sobą. Nie miałbym nawet przeciw komu się buntować! Moi rodzice są najlepsi na świecie. Nie mów im tego - staram się ich za bardzo nie rozpuszczać - ale tak jest. Są zawsze dla mnie. Dla nas. Nawet jak w domu jest totalny bajzel, to przecież jesteśmy razem. Wiele dzieciaków w szkole Minionka ma tylko mamę. A u nas to wszystko jeszcze się trzyma. To jest naprawdę ważne!

Zastanawiałem się, jakby to było - żyć w takiej rodzinie. Dzielić pokój z dwoma braćmi, w tym z jednym niepełnosprawnym. Przekrzykiwać się przy sobotnim śniadaniu. Modlić się przed niedzielnym obiadem. Co wieczór wykłócać się z siostrami o łazienkę. Nie znałem realiów życia z więcej niż dwiema osobami w jednym mieszkaniu. Po przeprowadzce do miasta musiałem nauczyć się wszystkiego. Sam brudzę, sam sprzątam. Sam gotuję, sam odkurzam, sam robię pranie, sam wynoszę śmieci. Sam piję kawę, sam przeglądam serwisy społecznościowe, sam czytam swoje książki. Żadnych braci, żadnych sióstr. Żadnych inkwizytorów przypominających o myciu zębów.

Prawda, na ostatnim roku studiów dołączyła do mnie jedna koleżanka. Gdy zrozumiała, że wesele, domek z ogródkiem, dwójka dzieci i pies rasy golden retriever to nie mój ideał życia, wygarnęła mi od gnojów i kretynów. Usunęła mnie ze znajomych w serwisie społecznościowym i przeprowadziła się do swojej siostry. A przecież nie okłamywałem jej. Nigdy nie obiecywałem jej małżeństwa. Najpierw spotykaliśmy się przez rok. Potem wspólnie uznaliśmy, że skoro ona tak często u mnie nocuje, to wspólne mieszkanie będzie bardziej ekonomiczne. Studiowaliśmy na tym samym kierunku. Razem jeździliśmy na zajęcia i razem z nich wracaliśmy. Ona myślała, że po studiach założymy śliczną rodzinkę. Była ateistką, zaangażowaną w jogę i zdrowe odżywianie. W grę wchodził tylko ślub cywilny. Mimo to marzyła o białej sukni. Wszystko sobie zaplanowała - wesele zaraz po obronie prac magisterskich, w rok po ślubie pierwsze dziecko, domek z ogródkiem do trzech lat. Ja tłumaczyłem jej, że pierścionka nigdy nie będzie. I nie będzie dzieci. Nie zrozumcie mnie źle. Gdyby dziecko się pojawiło, postarałbym się mu to wszystko jakoś wynagrodzić. Protestowałbym, gdyby Natalia chciała przerwać ciążę. Ciąża oznaczałaby, że pryszczaty kościotrup już zaistniał. W formie przypominającej bardziej zminiaturyzowanego kosmitę niż nastolatka z galopującą depresją, ale już zaistniał. Zaistniał i trzeba się nim zaopiekować. Nie pozwoliłbym na przerwanie jego życia. Nie wiem, co bym zrobił, ale bym nie pozwolił. Przynajmniej teraz tak myślę. Ale przecież dbałem o to, żeby ciąży w ogóle nie było. Byłem odpowiedzialnym facetem. Zawsze pamiętałem o prezerwatywach.

A ona i tak uznała mnie za gnoja.

6. Farmakon



Jak już wiecie, bardzo lubię czytać książki. Czytanie nie jest dla mnie po prostu rozrywką. Tekst jest dla mnie tym, co insulina dla cukrzyka. To życiowa konieczność. Gdyby ludzkość nie odkryła pisma, tacy jak ja nie mogliby funkcjonować. Platon mógł mieć rację, gdy mówił, że pismo to farmakon. Greckie farmakon jest dwuznaczne jak angielskie drug - to lek i trucizna w jednym. Pisał o tym Derrida, a Derrida wielkim postmodernistą był. Przed czytaniem zapoznaj się z treścią biografii, umieszczonej na okładce, bądź skonsultuj się z kierownikiem duchowym, gdyż każdy tekst niewłaściwie odczytany zagraża Twojemu zdrowiu i życiu!

Był dwunasty października, gdy zostałem zaciągnięty na moje pierwsze Wielbienie. Było to siedem dni po imieninach Faustyny (wspomnienie jej patronki obchodzimy piątego października). Dwa dni po tymże Wielbieniu poszedłem sobie do biblioteki. Był to czternasty października, Dzień Nauczyciela. Wybrałem sobie Króla Olch. Dziełko dość psychodeliczne, nie polecałbym go osobom niepełnoletnim i niedojrzałym psychoseksualnie. W każdym razie, jednym z głównych tematów tej historii jest młodzież szkolna. Główny bohater, zaburzony psychicznie mechanik samochodowy, skrzywiony w dzieciństwie przez jezuitów, trafia przypadkowo na front drugiej wojny światowej. W obozie jenieckim szybko wyrzeka się swego francuskiego pochodzenia i znajduje zatrudnienie u hitlerowców - najpierw jako zwykły służący, później jako młodszy specjalista do spraw rekrutacji w nazistowskiej szkole wojskowej. Jego zdolności w łapaniu polskich chłopców nadających się do germanizacji szybko stają się słynne w całym regionie. Pod koniec książki nasz bohater przechodzi przemianę wewnętrzną. Postanawia uratować żydowskie dziecko, porzucone przez nazistów w lesie podczas desperackiej próby przerzucenia więźniów z likwidowanych obozów koncentracyjnych na tereny chwilowo wolne od Armii Czerwonej. W Noc Paschalną jego szkoła zostaje zaatakowana przez Rosjan. Podczas gdy młodzi wychowankowie placówki giną pod ostrzałem wroga, Król Olch ucieka ze swoim podopiecznym na bagna. Obaj przepadają bez wieści.

Z taką właśnie historią w torbie, przechodziłem przez park. Na placu zabaw dostrzegłem znajomą twarz. Psalmista otwierał właśnie furtkę przed jakimś dzieciakiem. Dzieciak, tak jak Psalmista, miał rude, gęste włosy. Miał też parę kilo nadwagi i wyraźne piegi na całej twarzy. Oglądał świat przez śmiesznie grube szkła okularów w intensywnie niebieskich, gumowych oprawkach. Był on jednym z tych maluchów, po których z daleka widać, że są upośledzone. W tym przypadku chodziło o schorzenie, które z łatwością potrafiłby zdiagnozować dosłownie każdy człowiek w tym kraju.

Trisomia chromosomu dwudziestego pierwszego.

-   Nie wiedziałem, że po godzinach dorabiasz jako opiekunka do dzieci.
-   To tylko, jak mama idzie do lekarza. Jeszcze nie znacie się z Minionkiem?
-   Z Minionkiem? A myślałem, że to mnie rodzice skrzywdzili.
- Tak naprawdę nazywa się Michał. Ale ostatnio zwariował na punkcie tych stworków z bajki. Zresztą, wygląda jak one, no nie? I nawet mówi trochę jak one.
-   Nie mnie oceniać. Jestem za stary na bajki. A w dzieciństwie nie miałem telewizora.
-   Biedaczek! My z Minionkiem właśnie wracamy ze szkoły.
-   Ze szkoły...?
-   Tak. Downy też chodzą do szkoły.

Nagle dotarło do mnie, że popełniłem straszny nietakt.

Już na początku rozmowy postanowiłem, że w żaden sposób nie dam po sobie poznać, że dostrzegłem w bracie Dawida cokolwiek nienormalnego. Oczywiście, musiałbym być zupełnie ślepy, żeby się czegoś nie domyślić, ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby opiekunowi nie zrobiło się przykro. To takie nietaktowne - mówić przy opiekunie nienormalnego dziecka  o jego nienormalności.

Cóż, nie wyszło.

-   Czy powinno się tak nazywać własnego braciszka?

Najlepszą obroną jest atak.

-   Czemu nie? Mam drugiego, całkiem normalnego, i mówię na niego jeszcze gorzej.
-   Masz dwóch braci?
-   I cztery siostry.
-   Czyli siódemka? Nieźle.
Gwoli ścisłości, ósemka. Byłaby dziesiątka, ale dwójka już nam zmarła. Poronienia.
-   Ty, dwóch braci, cztery siostry. Siódemka.
-   Jest jeszcze ósme.
-   Brat czy siostra?
-   W sumie to nie wiemy. To dopiero czwarty czy tam piąty tydzień.
-   Wasza mama jest w ciąży?
-   Zgadza się.
-   W dziesiątej ciąży?
-   No, wiesz. Nasi rodzice bardzo się kochają, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Prawdę mówiąc, nie rozumiałem.

W moim świecie normą było jedno dziecko. A właściwie, brak dziecka. Rodzeństwa były w książkach fantasy. Tam funkcjonowała jeszcze instytucja brata czy siostry. W realnym świecie istniał tylko lęk przed wpadką, który jednak można było skutecznie wyleczyć opakowaniem prezerwatyw. A poważnie - w tamtym czasie naprawdę nie wyobrażałem sobie, że mógłbym kiedyś zostać ojcem. Po pierwsze, wychowywałem się tylko z matką. Nie miałem żadnego męskiego wzoru. Gdyby jakieś dziecko pojawiło się w moim życiu, w ogóle nie wiedziałbym, co powinienem robić z czymś takim. Po drugie, nie wyobrażałem sobie, że mógłbym się ożenić. Generalnie preferowałem związki na dłużej niż jeden wieczór i jakoś nie czułem potrzeby posiadania więcej niż jednej partnerki naraz. Ale małżeństwo? Bądźmy dorośli. Związki są od tego, żeby się rozpadać. W naszych czasach obrączka już nie chroni kobiety przed losem samotnej matki. Moja matka nigdy jej nie zdjęła, chociaż mężatką była tylko na papierze. Jedyne rozwiązanie to żadnej nie dawać pierścionka - ani tym bardziej dziecka. Po trzecie - nie chciałem, żeby jakiś pryszczaty kościotrup dopadł mnie kiedyś w jakimś lunch barze. Coś takiego spotkało mojego ojca. Wiem z doświadczenia, że dla takiego pryszczatego kościotrupa to może być nawet moment pewnej satysfakcji. Ale to, że samemu było się kiedyś pryszczatym kościotrupem, czerpiącym satysfakcję z napadania na biednych dziennikarzy, to jeszcze nie znaczy, że trzeba od razu stwarzać kolejne istoty tego rodzaju. O nie, nie chciałem żadnych pryszczatych kościotrupów, żadnych synów. Tacy synowie mogą mieć jeszcze potem pretensje, że się ich w ogóle stwarzało. To bardzo stresujące, takie pretensje. Lepiej nie stwarzać.

-   Michaś i tak nie jest najmłodszy. Najstarszy jestem w ogóle ja. Potem Agnieszka, Karol, Ewka, Minionek, Anka, Ela, i teraz jeszcze to nowe.
-   Ile lat ma Minionek?
- Osiem.
-   I mówisz, że chodzi do szkoły?
-   Do pierwszej klasy. Szkoła specjalna. Chcesz zobaczyć, co już umie?

Psalmista nie czekał nawet na moją odpowiedź.